geopolityka • gospodarka • społeczeństwo • kultura • historia • Białoruś • Estonia • Litwa • Łotwa • Mołdawia • Obwód Królewiecki • Ukraina • Trójmorze • Trójkąt Lubelski

Opinie Komentarze Analizy

Zdjęcie: Pixabay

Granice i wyzwania

Michał Mistewicz

20-06-2023 09:30


"Nasza mentalność jest pełna śladów historii rosyjskiego i sowieckiego kolonializmu, z których niektóre są bardziej widoczne, inne mniej, ale większość pozostaje na poziomie podświadomości" - powiedział w jednym z ostatnich wywiadów Egils Levits, odchodzący za kilka tygodni z urzędu prezydenta Łotwy. W trakcie wywiadu prezydent Levits zwrócił uwagę, że na tle agresji Rosji na Ukrainę dla większości łotewskiego społeczeństwa stało się jasne, że pomniki i inne symbole nie były tylko "niewinnymi" dziedzictwami historycznymi, ale celowo wzniesionymi obiektami ideologicznymi.

Słowa prezydenta Łotwy, podnoszone zresztą w nieco innym znaczeniu także już wcześniej przez rodzimych ekspertów, dość dobrze ilustrują klasyczny problem przełamywania istniejących schematów i granic postrzegania naszego otoczenia. Sam będąc świadomym wyznaczonych tych osobiście, oraz również nabytych w toku wychowania w okresie przełomu ustrojowego, granic mentalnych, zdaję sobie sprawę z ich wpływu na podejmowane decyzje. Lecz jakże większym problemem jest to dla decydujących społeczeństwami polityków pokazuje wciąż trwająca wojna na Ukrainie. Dla naszego regionu, słowa prezydenta Levitsa można przyrównać do amerykańskiej linii Masona-Dixona, która choć powstała w zupełnie innym celu, wraz z Kompromisem Missouri, stała się na dekady granicą między stanami wolnymi a niewolniczymi, ale też utrwaloną na znacznie dłużej granicą kulturową i postrzegania rzeczywistości. Niech te słowa posłużą jak tło dla dzisiejszego komentarza.

Miniony tydzień dla krajów naszego regionu tętnił przygotowaniami do zbliżającego się szczytu NATO w Wilnie, do którego zresztą najwyraźniej przygotowują się obie strony - Rosja strasząc faktycznym umieszczeniem broni jądrowej na Białorusi i jednocześnie wycofaniem się z Inicjatywy Zbożowej Morza Czarnego. Dla Ukrainy poza trwaniem powoli rozwijającej się kontrofensywy nastąpiło natomiast pierwsze bardzo przykre zderzenie z ideologiczną rzeczywistością Unii Europejskiej. Znana skądinąd w naszym kraju, Komisja Wenecka opublikowała krytyczną analizę na temat ukraińskiej ustawy  "O mniejszościach narodowych", której przyjęcie znalazło się wśród zaleceń Komisji Europejskiej w sprawie nadania temu krajowi statusu kandydata.

"Jest mało prawdopodobne, że decyzja KW została "napisana w Moskwie", ale z pewnością wywołała tam zachwyt. Po pierwsze, Komisja Wenecka ostro (i często na podstawie daleko idących przesłanek) skrytykowała ustawę o mniejszościach narodowych przyjętą przez parlament w ubiegłym roku.Po drugie, Komisja wykazała się całkowitym brakiem zrozumienia wydarzeń na Ukrainie. W konkluzji nazwano rosyjską agresję o znamionach ludobójstwa tymczasową "sytuacją nadzwyczajną" i stwierdzono, że po wojnie rosyjskie wpływy językowe i kulturowe na Ukrainie powinny zostać w pełni przywrócone. Ukraina na pewno nie wdroży tak absurdalnych zaleceń. Pod żadnym rządem. Bez względu na stawkę. A dalsze rady Komisji będą traktowane sceptycznie. Chyba że Komisja znajdzie w sobie siłę i mądrość, by jak najszybciej radykalnie zrewidować swoją haniebną decyzję. Jednocześnie możemy przewidzieć z całą pewnością: Dla przyjaciół Rosji ta decyzja KW stanie się narzędziem do zatrzymania postępów Ukrainy na drodze do członkostwa w UE." - napisał Serhij Sidorenko na łamach "Europejskiej Prawdy".

Ukraiński publicysta zauważa niekonsekwencję w wyrażonej opinii Komisji Weneckiej, która z siedmiu punktów urasta do wypełniania zaleceń wyrażonych na dwudziestu stronach publikacji, a do tego analogiczne rozwiązania istniejące na Łotwie uważa za niedopuszczalne do stosowania na walczącej o wolność Ukrainie.

"Decyzja "Wenecjanki" jest bezgranicznie haniebna. W niektórych elementach wymaga od Ukrainy zrzeczenia się części swojej państwowości. Nie tylko nie bierze pod uwagę, ale wyraźnie ignoruje kontekst rosyjskiej wojny. Nie bierze pod uwagę oczywistego faktu, że rosyjska agresja, która miała na celu eksterminację ukraińskości jako takiej, nie może nie mieć konsekwencji nawet po zakończeniu działań wojennych. Dlatego też, chociaż decyzja ta zawiera szereg ważnych, poprawnych i niezbędnych zaleceń (takich jak potrzeba umożliwienia kampanii wyborczej w językach mniejszości), pozostanie ona niewdrożona przez Ukrainę. Decyzja ta niszczy również autorytet Komisji Weneckiej. Po tej decyzji trudno będzie poważnie traktować jej opinie." - konkluduje Sidorenko.

A to dopiero początek drogi ku UE, przed którą stoi Ukraina. Nie tylko istniejące wpływy rosyjskie w krajach UE - obecnie dyplomatycznie ukryte za fasadą oficjalnego wsparcia - a raczej bardziej nadzieje na jak najszybsze unormowanie relacji z Rosją po, jak to określiła Komisja Wenecka, zakończeniu "sytuacji nadzwyczajnej", mówią, że zgodnie z wcześniejszymi enuncjacjami zachodnich polityków, ta droga będzie trwała nie kilka lat, ale co najmniej dekadę. 

Marginalnie tylko wspomnę przy tym o publikacji przez Niemcy tzw. Strategii Bezpieczeństwa Narodowego, której znaczenie ilustruje dla mnie, w pewnym sensie, zdjęcie kanclerza Scholza prezentującego w ręku 70 stronicową pracę, a którego gest przypomina mi inną fotografię z lotniska Heston z 30 września 1938 roku. Dla odbiorców zagranicznych jednak ważne ma być przesłanie iż Niemcy będą "pracować nad umocnieniem struktur bezpieczeństwa w Europie i rozszerzeniem Sojuszu" oraz iż dają do zrozumienia, że nie będą przeszkadzać w integracji Ukrainy i Mołdawii z NATO. I może to nic, że Polska, jako sąsiad nie jest w tej strategii wymieniona, ale już brak Wielkiej Brytanii oraz oczywiste spłycanie znaczenia USA przy jednoczesnym określaniu Chin jako partnera i konkurenta naraz, powinno dawać do myślenia. Jakkolwiek sam dokument w mojej ocenie, jest li tylko produktem reklamy politycznej . Tymczasem trwają przygotowania do powojennej odbudowy Ukrainy.

"Potrzeby infrastrukturalne Ukrainy to wierzchołek góry lodowej jej problemów. Większym jednak problemem niż znalezienie pieniędzy na odbudowę będzie fakt, że Ukraina w zastraszającym tempie się wyludnia i jeśli tak dalej pójdzie, to zabraknie rąk, którymi będą stawiane na nowo drogi, mosty, szkoły czy szpitale. Zabraknie także osób tworzących instytucje silnego państwa demokratycznego. Na Ukrainie mieszka obecnie – według najgorszych szacunków – tylko 29 mln ludzi, a zaledwie 9 mln obywateli pracuje. To gigantyczny spadek demograficzny, bowiem jeszcze przed 30 laty Ukraina liczyła 45 mln ludzi i była najludniejszą byłą republiką Związku Sowieckiego. Do tego doszła wojna – według szacunków ONZ kraj opuściło 8 mln osób, głównie kobiet i dzieci." - napisał Michał Steć w "Rzeczpospolitej". I niestety znów pojawia się problem korupcji. Według polskiego publicysty, odbudowa Ukrainy może przypominać bolesną polską transformację gospodarczą - ale "na sterydach".

W minionym tygodniu, na uwagę zwracać powinna niemal kurtuazyjna wizyta prezydentów krajów afrykańskich w Europie, w ramach oferty pokojowej dla Ukrainy. To czego oczywiście można było się spodziewać, to fakt że ta wyprawa stała się wycieczką turystyczną dla oficjeli z południowego kontynentu, ale była także świadectwem dwóch kwestii. Jak wspomniałem na początku, przełamywanie mentalności jest oznaką przełomu historii, a z takim mieliśmy właśnie do czynienia. Czy ktoś jeszcze w minionym wieku, przypuszczałby, że przedstawiciele Afryki będą wizytować kraje Europy, w jakże szczytnym celu niesienia pokoju dla kontynentu, który przez wieki kolonializmu dyktował losy ich przodków i granic? Zaiste przewrotna odpowiedź Historii choćby na postanowienia Konferencji Berlińskiej z 1885 roku. Możliwe, że niedługo, będziemy świadkami dużo poważniejszych prób wpływu tego kontynentu na Europę, nie tylko, jak obecnie, w kwestiach gospodarczych.

Druga kwestia, nie mniej oczywista, dotyczy tego iż była to kolejna próba głównego reżysera tej wizyty, czyli chińskiej dyplomacji na promowanie swojego stanowiska w sprawie Ukrainy. A jednocześnie ważny w chińskiej mentalności dyplomatyczny "policzek" wymierzony tak słabnącej roli USA w Europie, jak i samej UE. Wszak USA dwukrotnie decydowała o przyszłości Europy - w trakcie I i II wojny światowej - tak według Chin przyszedł teraz czas na podobną rolę dla ich kraju, ale i dopuszczalną rolę także państw Globalnego Południa.

"W ubiegłym miesiącu prezydent Ukrainy Wołodymyr Zełenski, który zwykle rzadko opuszcza terytorium Ukrainy, złożył kilka wizyt za granicą. Spędził prawie tydzień w Dżuddzie w Arabii Saudyjskiej i Hiroszimie w Japonii. Jego celem jest zdobycie poparcia Brazylii, Indii, Indonezji i Arabii Saudyjskiej, czterech dużych krajów, które nigdy nie stanęły po stronie barykady w obliczu rosyjskiej wojny na Ukrainie. Te i inne wiodące kraje tak zwanego Globalnego Południa mają dziś większą władzę niż kiedykolwiek wcześniej. Ich nowo odkryta potęga geopolityczna jest cenna: mają wpływy, korzystają z regionalizacji i mogą wykorzystać napięcia między Stanami Zjednoczonymi a Chinami." - czytamy w litewskim komentarzu.

O zmianie podejścia musimy też mówić w najbardziej istotnych sprawach. Mychajło Podolak, doradca prezydenta Ukrainy, w wywiadzie zauważa, że świat boi się podejmowania drastycznych kroków. "Tak. Oznacza to dodatkowe zerwanie stosunków dyplomatycznych, zerwanie stosunków kulturalnych, ostateczne pozbawienie Rosji możliwości udziału w niektórych zawodach sportowych i tak dalej. Świat boi się do tego przyznać, ponieważ Rosja, niestety, została całkowicie zintegrowana z globalną przestrzenią za pomocą skorumpowanych pieniędzy. To ogromna ilość pieniędzy. Wiele osób było tym zainteresowanych i wiele osób nie lobbowało bezpośrednio na rzecz rosyjskich interesów. Nie, oni po prostu uczestniczyli w tej sieci." - mówił Podolak, który dodał: "Ogólnie rzecz biorąc, oznacza to, że konieczne będzie ponowne przemyślenie, czym jest globalna przestrzeń bezpieczeństwa jako taka. Czy mamy prawo międzynarodowe? Czy istnieją instytucje chroniące prawo międzynarodowe? Czym są wyroki jurysdykcji międzynarodowej? I tak dalej. Wiele rzeczy trzeba będzie przekształcić. Czy świat jest na to gotowy?".

W podobny sposób wypowiedziała się także Daria Gierasimczuk, prezydencka komisarz ds. praw dziecka i rehabilitacji dzieci, która uważa, że ​​obecnie na świecie nie ma międzynarodowej struktury, która mogłaby zaoferować mechanizm powrotu deportowanych przez Rosję dzieci na Ukrainę. Gierasimczuk uważa, że ​​„Ukraina odnotowała całkowity brak systemu ochrony dzieci na świecie”: „W ogóle go nie ma”. Według niej "istnieją na świecie dobrze i przejrzyście napisane umowy w ramach prawa międzynarodowego – Konwencja Genewska, Konwencja ONZ o prawach dziecka i inne, i teoretycznie powinny one zadziałać, gdyby wszyscy sygnatariusze przestrzegali tych zasad.". Mówimy tutaj o rosyjskiej zbrodni, której rozmiary dopiero poznajemy - źródła ukraińskie mają dane o niemal 20 tysiącach deportacji, ale nieoficjalnie mówi się o nawet 300 tysiącach. Należy zauważyć, że z istniejącego układu bezpieczeństwa, który powstał w 1945 roku, już nikt nie jest zadowolony, a obecna fasadowość niektórych instytucji międzynarodowych zwiastuje zbliżającą się zmianę.

Niewątpliwie zbliżamy się do przekroczenia kolejnej granicy, już nie "czerwonej linii" których tak wiele przedstawiono w ciągu ostatnich dwóch lat, ale granicy tego co dla nas jest obecnie "niewyobrażalne". I zapewne, jak to nam mówi historia, będzie dotyczyło wielu aspektów naszego życia, poczucia bezpieczeństwa, naszej przyszłości. To w jaki sposób podejdziemy do tych zmian będzie zależało także od tego co uznamy za dopuszczalne i od tego czy będziemy w obliczu tych zmian samotni czy w większej wspólnocie - co dotyczy tak krajów, jak i społeczeństw.


opr. wł.
Jeżeli chcecie Państwo wesprzeć naszą pracę, zapraszamy do skorzystania z odnośnika:

Informacje

Redaktor zarządzający: Michał Mistewicz
wykop.pl
Twitter
Facebook
redakcja [[]] czaswschodni.pl
©czaswschodni.pl 2021