Zdjęcie: Wikipedia
15-07-2025 09:30
W okresie 1876–1879 zarówno aspirujące powoli do roli mocarstwa Stany Zjednoczone, jak i będąca u szczytu tej potęgi, Wielka Brytania, doświadczyły podobnych klęsk na polu bitwy. Pod Little Bighorn w czerwcu 1876 roku, w starciu z rdzennymi Indianami, poległo 268 kawalerzystów 7 pułku kawalerii USA. Niecałe trzy lata później, 22 stycznia 1879 roku pod Isandlwaną, niemal cały oddział brytyjski liczący 1300 ludzi, mimo przewagi nowoczesnego uzbrojenia, uległ tubylczym Zulusom, którzy de facto bronili swojej ziemi. Te czasem przywoływane w literaturze anglosaskiej porównanie, miało dość podobne skutki dla obu stron. Na koniec chwilowo pokonani zwyciężyli zwycięzców, ale wywołany szok tymi przegranymi, jest do czasów współczesnych tematem wielu książek i filmów. Duży cios w postaci dwóch niewielkich bitew dla prestiżu państw i wyższości cywilizacyjnej - a wynikłe z darwinizmu politycznego - to także zwycięstwo masy nad jakością.
Ówcześni Zulusi, walczyli według strategii określanej jako "głowa byka", której "rogi" flankowały przeciwnika dążąc do jego okrążenia i zniszczenia przez siły główne w centrum. Dlaczego o tym wspominam? W tym początku medialnej kanikuły mam pewne nieodparte wrażenie znaczenia ostatnich wydarzeń. Ta kwestia napływu - z obu stron naszych granic- migrantów do krajów narodów byłej I Rzeczpospolitej, a także narastające frustracje wokół przepychanek z przyjęciem nowego pakietu europejskich sankcji wobec Rosji, oraz uzbrojenia dla Ukrainy, przypominają mi wpychanie w medialną pułapkę myślenia życzeniowego.
"Sterowanie refleksyjne to „wyjątkowo rosyjskie” pojęcie, oparte na maskirowce – starej sowieckiej koncepcji, zgodnie z którą „przeciwnikowi przekazuje się specjalnie przygotowane informacje po to, aby dobrowolnie podjął z góry pożądaną decyzję, której oczekuje inicjator działania”. Innymi słowy, jest to uporządkowany i kontrolowany proces, w ramach którego przeciwnikowi dostarcza się wyselekcjonowane informacje w taki sposób, aby samodzielnie podjął decyzje zgodne z intencjami podmiotu sterującego. Metody sterowania refleksyjnego obejmują rozpowszechnianie fałszywych informacji, kontrolowane ujawnianie fragmentów danych w odpowiednim momencie (w ten sposób w mediach pojawiają się „doniesienia wywiadowcze” oraz „anonimowe źródła dobrze zaznajomione ze sprawą”), a także kreowanie obrazu sytuacji, który nie odpowiada rzeczywistości." - cytują litewscy analitycy znaną i wspominaną już kilka razy przeze mnie, definicję. Jednak użyli jej w kontekście - mówiąc przysłowiowo - "wpuszczania w maliny" prezydenta Trumpa, przez Putina.
"Choć bardzo trudno to racjonalnie uzasadnić, wydaje się, że dla prezydenta USA Donalda Trumpa bardzo ważne jest utrzymanie dobrych relacji z Rosją, a to wydaje się być również jego długoterminowym priorytetem" – powiedziała Kristi Raik, dyrektorka estońskiego ICDS. Było to jednak w minionym tygodniu. To o tyle ważne, że jeszcze wczoraj Trump zagroził Rosji cłami w wysokości 100% jeśli Putin nie zakończy wojny w ciągu 50 dni. Na razie to tylko słowa.
"W 1961 roku Daniel Boorstin ukuł termin pseudowydarzenie – wydarzenie organizowane dla samego wydarzenia. Celem nie jest powiedzenie lub zrobienie czegoś znaczącego, lecz utrzymanie zaangażowania publiczności. Celem staje się uwaga obserwatora." - napisał Gabrielius Landsbergis, porównując aktualne wydarzenia do wrestlingu. "(...) Być może prawdziwym celem jest zniechęcenie zachodnich zwolenników, którzy szczerze chcą pomóc Ukrainie. Społeczna presja domaga się silniejszej postawy i większej pomocy, więc tworzy się pseudo-wydarzenia o pseudo-wartości, by zaspokoić to zapotrzebowanie. Prawda wychodzi na jaw dopiero z czasem - zwłaszcza gdy rządy ogłaszają, że cała przyszła pomoc jest „niejawna”. I tak to działa. Mówi się nam, że coś się dzieje, ale jeśli nie siedzisz na trybunach i nie patrzysz pod odpowiednim kątem, to skąd masz wiedzieć, czy zapaśnik naprawdę trafił w cel po skoku? Czy może chybił o metr?" - stwierdza były szef litewskiej dyplomacji, dodając, że powinniśmy, jako obserwatorzy domagać się więcej treści w tych przekazach.
"Nasi najbliżsi sąsiedzi – Unia Europejska – pomimo starań, by utrzymać wsparcie dla Ukrainy, wciąż pozostają stosunkowo słabi, a do tego zbyt zależni od Stanów Zjednoczonych oraz niezdolni do podejmowania szybkich i zdecydowanych decyzji w polityce zagranicznej i obronnej. Kraje europejskie okazały się nieprzygotowane na szybkie przekształcenia w przemyśle obronnym, ustępując miejsca autokratycznej Rosji oraz – przede wszystkim – możliwościom USA.(...) W warunkach geopolitycznej niestabilności widoczne jest także przekształcanie samej Europy. Wszystko to potęguje fakt, że przywódcy europejscy obawiają się reakcji własnego elektoratu, który nie jest gotów na pogorszenie własnych warunków życia. W takich okolicznościach należy niezwykle ostrożnie liczyć na długoterminową i – co najważniejsze – potrzebną już dziś pomoc." - napisał z kolei w swoim artykule, gen. Walery Załużny, były dowódca Ukraińskich Sił Zbrojnych.
Dobrze, tyle teorii, ale jakie są fakty? Z jednej strony media państw bałtyckich z zaniepokojeniem zauważają powolne wycofywania się sił amerykańskich z Europy na rzecz teatru nad Pacyfikiem. Prezydent Litwy mówi wprost o potrzebie wypracowania planów A,B i C. Niepokój ten podwyższają inne wypowiedzi: a to Luke Pollard, brytyjski minister obrony, powtarza za innymi, że NATO musi być gotowe na nową wojnę i wyciągnąć wnioski z tej, która przebiega na Ukrainie, a to znów "Financial Times" informuje, że port w Rotterdamie rezerwuje miejsca dla statków zaopatrzeniowych NATO. Z kolei według „The New York Times”, analitycy wojskowi przewidują, że do jesieni 2025 roku Rosja będzie w stanie rutynowo używać ponad 1000 dronów w jednym ataku wobec ukraińskich miast.
Obok dywagacji nad rodzajem śmierci rosyjskiego, byłego ministra transportu kilka godzin po jego zwolnieniu, szczególnie warte zauważenia jest utajnienie rosyjskich danych demograficznych. „To było absolutnie do przewidzenia, ponieważ Putin wkroczył na drogę sowietyzacji. Reżim sowiecki opierał się na wykorzystywaniu statystyki jako bezużytecznej ozdoby, która miała upiększać osiągnięcia najbardziej zaawansowanego ustroju socjalistycznego. Ponieważ realnych osiągnięć nie było, liczby albo były fałszowane, albo zatajane – w tym także dane demograficzne” – skomentował zniknięcie rozdziału „Demografia” z Przeglądu społeczno-gospodarczego Rosji za maj rosyjski politolog Dmitrij Oreszkin, mieszkający obecnie na Łotwie.
Politolog przypomniał przy tym przedwojenne czystki Stalina, który nakazał rozstrzelanie pięciu kolejnych szefów ówczesnego urzędu statystycznego, gdyż wyniki liczby ludności były za niskie. I tutaj Putin nie może przyznać się do porażki, gdyż przez ćwierć wieku jego rządów, mimo włączenia blisko 5 milionów ludzi z okupowanych terenów Ukrainy, liczba ludności jest mniejsza niż w 2000 roku.
A przy tych wszystkich faktach, z nie mniejszą uwagą przyglądam się nie tylko sytuacji w eksklawie królewieckiej, ale i przedwyborczej sytuacji w Mołdawii, gdzie gra przybiera coraz ostrzejsze formy. Wyobraźmy sobie dzisiaj - a może przypomnijmy - polskich polityków, którzy z Rosji ogłaszaliby "powstanie z kolan" swojego kraju. Tak, u nas - i nie tylko - "to już było". Tymczasem to koło historii obróciło się znów w Mołdawii, gdzie prorosyjski sojusz "Pabieda", którego program zapowiedziano w Moskwie, złożył dokumenty rejestracyjne w mołdawskiej CKW. To czy Mołdawia pozostanie politycznie, a nie tylko geograficznie, na zachodnim brzegu Dniestru, rozstrzygnie się 28 września.
I na koniec może bardziej pozytywne wnioski. W łotewskich mediach społecznościowych, furorę zrobiło zdjęcie z pewnego niedzielnego poranka w Rydze. Po chodniku idzie dziewczyna w stroju ludowym, tylko w skarpetkach, a buty trzyma w ręku. Co w tym szczególnie dziwnego? Tylko Łotysze, ale również Estończycy rozumieją wydźwięk tego zdjęcia. Dziewczyna, najpewniej zmęczona, brała udział w kilkudniowym festiwalu śpiewaczo-tanecznym, który odbywa się latem tak na Łotwie, jak i w Estonii. Brak mi właśnie w Polsce takiego festiwalu, który rzeczywiście integruje, a nie dzieli naród. Zresztą to właśnie śpiew i organizacje śpiewacze przyczyniły się do odrodzenia ruchu narodowego w państwach bałtyckich. I warto przypomnieć, że również w okresie zaborów był jednym z środków polskiego oporu.
Jak podały media, w łotewskim XIII Festiwalu Pieśni i Tańca Młodzieży Szkolnej, mimo deszczowej często pogody, wzięło udział 38 114 uczestników. Najliczniej reprezentowaną dziedziną był taniec ludowy, gdzie wystąpiło 17 041 tancerzy, natomiast w chórach śpiewało 11 399 uczestników. Nie mniejszym zainteresowaniem cieszyła się jego estońska odmiana. "Święto Pieśni i Tańca „Iseoma” potwierdziło, że naszą największą siłą jako narodu jest jedność. Nie śpiewamy tylko dla publiczności – śpiewamy dla siebie nawzajem. Tańczymy, by pamiętać, skąd pochodzimy i dokąd chcemy zmierzać. Nasza własna pieśń, kroki i język podtrzymują przy życiu tę prawdziwą Estonię, o której mówił prezydent Karis." - czytamy w "Postimees".
I kolejny pozytywny aspekt, to fakt, że mimo wieloletniej "neutralnej przyjaźni" w gronie państw bałtyckich, zaczęły one dostrzegać wagę rzeczywistej bliższej relacji. To nie tylko realizacja wspólnego projektu "Rail Baltica", która wreszcie rusza z miejsca na Łotwie, ale także rosnąca rola połączenia kolejowego łączącego stolice tych krajów. To także pobudzanie ciekawości sąsiedzkiej.
W nawiązaniu do początku tego komentarza, te wszystkie działania ku większej jedności, mogą mieć szczególne znaczenie. Podobnie, jak miało to miejsce w czasie obrony misji Rorke’s Drift. To właśnie tego samego dnia, gdy 1300 żołnierzy brytyjskich poległo pod nieodległą Isandlwaną, garstka 140 żołnierzy, w ciągu 10 godzin obroniło się przed atakami 4 tysięcy Zulusów. A w Polsce, takich przykładów historycznych "40 do jednego", mamy aż nadto. I warto, moim zdaniem, wyciągnąć z tego wnioski, szczególnie w przypadająca dzisiaj rocznicę wiktorii grunwaldzkiej.