Opinie Komentarze Analizy

Język hybrydowy

Zdjęcie: Pixabay

Język hybrydowy

Michał Mistewicz

28-10-2025 09:30

"Język rosyjski wciąż pełni funkcję lingua franca w społeczeństwach postsowieckich – i wiele wskazuje na to, że ten stan utrzyma się jeszcze przez długi czas. Dochodzi do sytuacji paradoksalnej z polskiego punktu widzenia – można być krytykiem Rosji i funkcjonować w świecie rosyjskojęzycznej kultury." - zauważa Mikołaj Kwiatkowski w swoim artykule, analizującym mentalność Ukraińców i Białorusinów. Jest to także jeden z kluczy, do tego, aby zrozumieć, na jakich podstawach bazuje rosyjski model propagandy.

Dla nas Polaków, wychowanych na dość idealistycznym - miejscami - obrazie historii I Rzeczpospolitej, język pozostaje czymś drugorzędnym. Przy czym warto zawsze przypominać, że ówczesny model wolności obejmował również wspólnotę wielojęzyczną. O ile język polski pozostawał językiem elit, to na poziomie społeczeństw na wschodnich terenach naszej wspólnoty,  funkcjonowały obok siebie - między innymi - ruski, rusiński, jidysz, niemiecki. Z tym, że język był jedną z możliwości wyboru.

Czasem zapominamy, że rozbiory i związane z tym odium niewoli, w tym rusyfikację, dzieliły wraz z nami wszystkie inne narody wspólnego konstruktu naszego regionu. I różnie ten okres przechodziły. A jeżeli dodamy do tego tragiczne doświadczenie wzmocnienia rusyfikacji, które nastąpiło wraz z epoką komunizmu, to jest to tym bardziej wyraźne. "Identitas est mater societatis - tożsamość jest matką wspólnoty" - niemal dokładnie trzy lata temu, przywoływałem słowa Wincentego Kadłubka, o których wspominał prof. Andrzej Nowak.

Pomijana często w polskiej, współczesnej świadomości kultury zachodniej, rola języka, to też część "ruskiego świata", z którym do dzisiaj walczą nie tylko Ukraińcy. "W Wilnie zniknęła kolejna tablica pamiątkowa z czasów sowieckich, na której informacje były zapisane zarówno po litewsku, jak i po rosyjsku. Tym razem chodzi o tablicę poświęconą naszemu wielkiemu kompozytorowi i malarzowi Mikalojusowi Konstantinasowi Čiurlionisowi. Wisiała ona na domu przy ulicy Vilniaus, z informacją, że artysta tam mieszkał – co nawet nie jest prawdą. To ważny moment – z jednej z głównych ulic stolicy znika tablica pamiątkowa zawieszona tu w czasach sowieckich." - wspominały kilka dni temu litewskie media.

Język to również metody działania. O tym, że jaka jest naprawdę  rola wlotów ma litewskie niebo balonów meteorologicznych z Białorusi, wspominałem już po pierwszym takim masowym "nalocie" rok temu. Dopiero w minionych dniach, litewskie władze przyznały, że jest to element rosyjskiej wojny hybrydowej,jednak i tutaj zachowano tryb przypuszczający, gdyż - przy okazji - proceder jest źródłem zarobku.

"To jest przemyt, biznes, nielegalny proceder, który przynosi zysk. Powiedziałbym, że zysk jest w praktyce podwójny. Ile się zainwestuje - dwa razy tyle się dostaje. Tak wynika z naszych szacunków na podstawie danych, które teraz zebraliśmy. Koszt własny do 1 tys. euro, na rynku wtórnym zysk - 2 tys. Zysku z jednego balonu jest więc 1 tys. euro. (...) Nie mamy danych potwierdzających, że to jest skoordynowana operacja czy jakiś polityczny plan zrealizowany odgórnie. To nie znaczy, że nie ma. Trzeba patrzeć, analizować, badać. Doskonale rozumiemy, że Białoruś to państwo autorytarne. Tam nie ma dużo wolności. Wszystko, co się tam dzieje, jest mniej więcej znane." - powiedział Vilmantas Vitkauskas, szef Narodowego Centrum Zarządzania Kryzysowego (NKVC). „Prezydent postrzega incydenty i zakłócenia w funkcjonowaniu lotnisk w ostatnich dniach jako atak hybrydowy na Litwę, na który należy odpowiedzieć w sposób symetryczny i asymetryczny” - z kolei media przekazały opinie prezydenta Gitanasa Nausėdy.

Zresztą podobną ocenę wystawiono na Zachodzie. Z kolei w bliskiej Estonii, znaczenie akcji hybrydowej określa się jako wstęp do podobnych kłopotów także nad Narwą.

"Można więc powiedzieć, że Białoruś w nowej zimnej wojnie wykorzystuje również przykrywkę przemytników. Przykrywkę - ponieważ odzyskanie nielegalnych papierosów wypuszczonych w górną troposferę jest mało prawdopodobne. Mińsk może zatem w odpowiedzi na protesty Litwy rozłożyć ręce i stwierdzić, że działają przestępcy, a białoruska straż graniczna nie ma wystarczających sił, by przeczesać wszystkie malownicze tereny.(...) Oczywiście my, w Estonii, powinniśmy uważnie śledzić walkę Litwy z tym zjawiskiem i być przygotowani na podobne wydarzenia również u nas. Balony doskonale nadają się jako narzędzie wojny hybrydowej ze względu na niski koszt. Duży balon z polietylenu lub lateksu nie kosztuje więcej niż trzysta euro. Tymczasem w październiku zakłóciły one na samym tylko lotnisku w Wilnie ponad sto lotów, wpływając na podróże ponad 15 000 osób. Niewielkim kosztem osiągnięto więc poważne szkody gospodarcze." - czytamy na łamach "Postimees".

Jak wiadomo, rosyjski język działań hybrydowych ma swoje przyczyny. Aktualnie może to być swoista forma rewanżu za blokady rosyjskich lotnisk spowodowanych ukraińskimi atakami. A sięgając znów do historii, to Litwini notowali pierwsze takie wykorzystanie balonów do przemytu już w 2020 roku. Jednak nasilenie akcji rozpoczęło się rok temu.

To, na co warto zwrócić uwagę to fakt, że propozycja prezydenta Litwy, dotycząca ograniczenia ruchu tranzytowego do Królewca, wywołała nerwowe reakcje w samej eksklawie. Oczywiście, na tę chwilę była to tylko litewska sygnalizacja, bez realnej chęci wykonania. Dlaczego? Żyjemy w czasach, w którym każdy dzień zaciera wydarzenia dnia poprzedniego. Napływ balonów nieomal współgrał w czasie z kolejnym incydentem w powietrzu, tym razem ze strony obwodu królewieckiego.

Zresztą reakcje medialne to pewien wskaźnik realnych kłopotów ekonomicznych samej eksklawy. Ale przy tym znów pojawiła się kwestia mentalnościowa, pośrednio związana z językiem. Otóż rosyjskim mediom, wystarczyło tylko jedno, wyrwane z kontekstu zdanie polskiego premiera, aby wywołać efekt samozadowolenia. Metoda "możemy żyć w nędzy, byle nas się bali", ma przecież swoje głębokie korzenie w historii Moskali.

Rosyjski język hybrydowy, to nie tylko drony, balony, napływ nielegalnych migrantów, cyberataki, sabotaże, wykorzystywanie statków handlowych, czy nawet proste kradzieże. Ta gama słownika pojęć owego slangu cały czas się poszerza. I co pewien okres czasu, zmienia się rodzaj wykorzystywanego "słowa". Zimą dominowały statki, w miesiącach letnich latały drony, jesienią powróciły samoloty i balony. Przeciwnik będzie nas utrzymywał w niepewności co będzie za tydzień czy miesiąc. Na tym polega zwiększanie nacisku przez wroga, kiedy pozwala mu się na przewagę, lub też nawet na tworzenie iluzji takiej szansy.

Natomiast wracając do kwestii samego języka. Reżim Łukaszenki na Białorusi uruchomił własny projekt propagandowy dla rosyjskojęzycznych migrantów z Łotwy i Estonii pod hasłem, przeprowadzki na Białoruś. Pomijając fakt rzeczywistych problemów kadrowych w kraju i chęci ściągania dodatkowych par rąk do pracy, akcja bazuje na przywoływanych wyżej elementach. Wspólnym, sowieckim doświadczeniu, oraz tej swoistej mieszanki nostalgii i aktualnego ograniczenia w używaniu rosyjskiego w szkołach i urzędach, jakie wprowadzono na Łotwie i w Estonii. To dotyczy dorosłych, natomiast szczególnie narażone na działanie propagandy są dzieci i młodzież.

"Od tego roku szkolnego białoruscy uczniowie jedenastych klas rozpoczęli naukę według nowego podręcznika – „Historia Białorusi w kontekście dziejów powszechnych”.Pierwsza część ukazała się wczesną jesienią, a Ministerstwo Edukacji opublikowało drugą część w tym miesiącu. Przeczytaliśmy tę drugą i byliśmy przerażeni (bez przesady). „Zerkalo” wcześniej przeanalizowało, co podręczniki ostatnich lat pisały o biało-czerwono-białej fladze i haśle „Niech żyje Białoruś!”, przeanalizowało podręczniki o ludobójstwie i inne podręczniki szkolne wydane od 2020 roku, w tym pierwszy białorusko-rosyjski podręcznik. Okazuje się jednak, że to dopiero wierzchołek góry lodowej – nowe wydanie głównego podręcznika do historii przewyższa wszystkie poprzednie." - alarmują dziennikarze "Zerkalo".

"Niniejszy tom podręcznika rozpoczyna się w 1945 roku, ale specjalnie sprawdziliśmy pierwszą część , która obejmuje również okres od 1917 roku. Omawia ona jedynie represyjną politykę polskich władz w okresie międzywojennym na Zachodniej Białorusi, wówczas części Polski. Nie ma tam jednak ani słowa o masowych represjach w Białoruskiej SRR ani w całym ZSRR. Jeden akapit omawia kolektywizację (proces tworzenia kołchozów), której, jak piszą autorzy, „towarzyszyło wywłaszczenie części chłopów" - czytamy w omówieniu. Połączmy to z ubiegłotygodniowym raportem, dotyczącym militaryzacji białoruskich dzieci oraz sprawozdaniem na temat łukaszenkowskiego programu niszczenia tożsamości narodowej Białorusinów, i obraz jest wyjątkowo wyraźny.

W mojej ocenie, znacznie ważniejsza jest inna konstatacja. Gdyż teraz porównajmy sobie wydarzenia tylko mijającego powoli roku, z okresem tzw. zimnej wojny. Z tej perspektywy lata istnienia rywalizacji USA-ZSRR - pomimo zwykle dalekich wojen zastępczych i gry wywiadów - jawią się jako skromna zagrywka, wobec tego, co dzieje się obecnie. Chwila w której znajduje się nasz region, jest nie tylko przełomowa, ale też zmuszająca do realnych działań na rzecz cały czas pogłębianej współpracy pozostałych wolnych narodów, których język wolności, jest znacznie starszy od  niewolniczego narzecza Moskala.


opr. wł.
Wirtualna kawa za pomocą portalu suppi.pl:
Wspieraj nas na suppi.pl