Zdjęcie: okop555 Flickr.com
25-11-2025 09:30
Kiedy czytałem kolejno spływające, dzień po dniu, wiadomości krzyczące o nowych ustaleniach pokojowych w sprawie zatrzymania rosyjskiej inwazji na Ukrainie, miałem nieco inne skojarzenia. Wróciłem znów pamięcią do wątku komentarza, który napisałem ponad cztery lata temu. Wtedy, gdy jeszcze na polach dawnej I Rzeczpospolitej, nie grzmiało tysiące armat, a tylko pobrzmiewały werble ataku hybrydowego na granicy z Białorusią.
"Przypomniał mi się pewien opis rozmów polskich parlamentariuszy z posłami carskimi, przygotowującymi się do podpisania rozejmu w wojnie polsko-rosyjskiej w Dywilinie w 1619 roku. Otóż, pierwszym bezdyskusyjnym punktem do rozpoczęcia negocjacji, było wymaganie przez posłów carskich zrzeczenia się przez królewicza Władysława tytułu cara Rosji. I tak następne spotkania w kolejnych dniach polegały na tym samym: wygłaszaniu tego żądania przez przedstawicieli cara i w odpowiedzi wygłaszania odmowy przez polskich posłów, by następnie obie grupy odwracały się do siebie plecami i odchodziły. Wreszcie, gdy strona rosyjska zdała sobie sprawę, że sytuacja wojenna jest niesprzyjająca, przystąpiono do głównych rokowań pomijając ten "bezdyskusyjny" temat." - napisałem wtedy.
Nie inaczej oceniam i ten - kolejny już przecież "przełom w procesie pokojowym", który oczywiście może być tylko dokładnie tym, co uchwalił w lutym 1916 roku belgijski rząd: "jesteśmy zainteresowani nie zawierać pokoju odrębnego, ale mamy prawo słuchać, co nam zaproponują". Innymi słowy, te 28 punktów to nieco parafraza ich wiekowego poprzednika, czyli 14 punktów Wilsona z 1918 roku, z których punkt pierwszy mówił: "Porozumienia pokojowe będą jawnie zawierane, nie będzie już porozumień tajnych. Dyplomacja ma działać jawnie i publicznie.". Problem polega na tym, gdzie ów najnowszy plan został faktycznie sporządzony. Według Meaghan Mobbs, absolwentki West Point i dyrektorki Centrum Bezpieczeństwa Amerykańskiego IWF, opublikowany tekst jest przetłumaczonym na angielski, rosyjskim tekstem. Co może być również spekulacją, której nie można jednak odrzucać.
Gdyż w tym kontekście można i sięgać po dalsze przykłady czasowe, jak efekty traktatów rozbiorowych od 1772 roku, które m.in. wpływały na ograniczenie liczby żołnierzy armii ginącej Rzeczpospolitej. Jednak nie w tym rzecz. Wiemy z treści owego dyplomatycznego menu, iż niektóre z tych punktów są nierealne i niedoprecyzowane, tak z rosyjskiego, jak i ukraińskiego punktu widzenia. Istotne, w mojej ocenie jest to - przywołując słowa admirała Hope z listopada 1918 roku - kto dzięki tej historii "nabierze wiatru w żagle", gdyż ten odniesie sukces.
Pokrótce więc nakreślę, jak wygląda aktualna sytuacja. Strona rosyjska jest pod naciskiem kolejnych sankcji USA i nieco mniejszym UE. W piątek weszły w życie kolejne sankcje wobec Łukoilu i Rosniefti. Coraz większy - łączny - wpływ sankcji widać po sytuacji w eksklawie królewieckiej, który jest najbardziej widowiskowym papierkiem lakmusowym obecnego stanu gospodarczo-ekonomicznego całej Rosji. Po drugiej stronie, na Ukrainie, trwa polityczny efekt afery korupcyjnej, która dotknęła obóz władzy. Z naszej, wspierającej strony, też nie jest najlepiej. Rozgrywani przez reżim Łukaszenki, wciąż ufamy, że ten rekieter działa niezależnie, że zachowuje jakieś pozory niezależności wobec Moskwy. Tymczasem działania wobec sojuszniczej Litwy mówią jasno, jaką ścieżkę obrał kremlowski namiestnik w Mińsku.
I podkreślę, że nie jest to jednoznacznie proste, gdyż owszem, zakończyły się ataki migrantów na naszej granicy i czekamy na wypuszczenie polskich więźniów z Białorusi, jednak na drugiej szali, pozostaje nie tyle solidarność, ale dotrzymywanie umów sojuszniczych. Zresztą nieoficjalnie, w postaci przecieków medialnych, Litwini dają znać w czym tkwi problem.
"Były minister spraw zagranicznych Antanas Valionis wątpi, że rząd otworzył granicę z Białorusią tylko dlatego, że nagle zniknęło zagrożenie balonów przemytniczych dla ruchu lotniczego tego kraju. Według polityka, rząd został skłoniony do ustępstw nie tylko przez presję ze strony przewoźników, ale także przez nieoczekiwany krok sąsiedniej Polski.(...) „Myślę, że to była przemyślana decyzja. Chiński strateg Sun Tzu powiedział kiedyś, że jeśli nie można szybko wygrać wojny, to trzeba nauczyć się ją szybko przegrywać” – były minister spraw zagranicznych cytuje mądrość słynnego chińskiego dowódcy wojskowego." - czytamy wypowiedź polityka, który dodaje: "Polska przez jakiś czas solidaryzowała się z nami, ale później ogłosiła otwarcie granicy. Zostaliśmy bez partnerów, gdyż nasze interesy są różne – Polska prowadziła intensywne negocjacje w sprawie uwolnienia więźniów politycznych, czy też, jak nazywa ich Donald Trump, zakładników politycznych.”
I w tym rzecz. Różne interesy, różne dźwignie, które są w rękach naszych przeciwników. Jak wskazuje późniejszy następca Valionisa, Gabrielius Landsbergis, nasze tak bardzo nagłaśniane odstraszanie nie działa, czego dowodzą coraz bardziej bezczelne działania Moskali. A to prowadzi do wniosku końcowego: Rosji nie zależy na "takim" pokoju. I to jest jedyny punkt wspólny stanowisk - różnica polega na tym, co ma być dalej.
"Budowanie sojuszy i utrzymywanie partnerstw z innymi demokracjami nie jest kwestią wyboru, lecz przetrwania. Polegamy na obronie zbiorowej - zasadach prawa międzynarodowego i praw człowieka wypracowanych przez wcześniejsze pokolenia. I wiemy, że jeśli ten system się załamie, będziemy jednymi z pierwszych ofiar jego gwałtownej zastępczej formy. Prezydent Trump zmienia te zasady. Ponieważ redefiniuje stare relacje i tworzy nowe, staje się jasne, że nic nie działa z nim lepiej niż sukces. Kiedy długoletni sojusznicy, tacy jak Europa i NATO, zwracają się do niego, powołując się na precedens, wspólną historię lub ideały, te apele nie trafiają. Ale, jak pokazała Ukraina, blask zwycięzcy przyciąga prezydenta. Jeśli Europa chce lepszych relacji z panem Trumpem, powinna zacząć działać jak zwycięzca." - zauważa Landsbergis.
Czy tak się zachowujemy? "Donaldowi Trumpowi zależy przede wszystkim na zawarciu umowy – jakiejkolwiek umowy – niezależnie od jej konsekwencji dla Ukrainy. Ten cel w dużej mierze kształtuje strategiczne działania jego administracji. Gdy tylko Waszyngton wyczuje jakiekolwiek oznaki słabości Ukrainy, natychmiast próbuje interweniować i narzucić „pokój” na warunkach Rosji. W obliczu zdecydowanego oporu Trump wycofuje się, jakby dając stronom trochę więcej czasu na „walkę”, aby mogły stać się bardziej ustępliwe – najwyraźniej zakładając, że zdolność Ukrainy do obrony wyczerpie się szybciej niż zasoby Rosji do ataku." - napisał Igor Gretskiy z estońskiego ICDS.
"Pojawienie się nowego planu Witkoffa jest wyraźnie powiązane z ostatnimi wydarzeniami, które w oczach Trumpa i Putina osłabiły pozycję Ukrainy i stworzyły sprzyjające warunki do wzmożonej presji. Po pierwsze, po miesiącach negocjacji Europa nie osiągnęła wspólnej decyzji w sprawie zamrożonych rosyjskich aktywów, co komplikuje starania o zabezpieczenie funduszy, których Ukraina pilnie potrzebuje w przyszłym roku. Po drugie, afera korupcyjna w sektorze energetycznym – Mindiczgate – utrudni europejskim politykom wytłumaczenie wyborcom, dlaczego należy kontynuować wsparcie dla Ukrainy. Po trzecie, wyrażane przez niektórych ukraińskich polityków publiczne obawy dotyczące niedoborów kadrowych w siłach zbrojnych podnoszą kwestię zdolności Ukrainy do utrzymania frontu." - zauważa analityk. Ekspert dodaje, że sprytnym zabiegiem jest włączenie przedłużenia o rok traktatu New START w umowę dotyczącą Ukrainy. A przecież takich przykładów rosyjskiego matactwa znamy z polskiej historii znacznie więcej niż Amerykanie.
Dlatego wskazywaliśmy w naszych artykułach, że sytuacja wewnętrzna Ukrainy, wywołana efektami afery korupcyjnej są ważnym czynnikiem aktualnych wydarzeń międzynarodowych. I korelacja kolejnych propozycji pokojowych jest aż za bardzo widoczna. Wspominała o tym Kristi Raik, szefowa ICDS, która podkreślała inne aspekty.
"Kwestia terytoriów nie jest tu najważniejsza. Najistotniejsze w tym planie pokojowym jest to, że oznacza on koniec ukraińskiej suwerenności. Oznaczałby również, że Ukraina nie byłaby w przyszłości zdolna do obrony - nie tylko dlatego, że nałożono by ograniczenia na jej siły zbrojne, ale także dlatego, że Rosja domaga się dodatkowych terytoriów, na których obecnie znajdują się ukraińskie umocnienia obronne. Gdyby Ukraina musiała się stamtąd wycofać, bardzo trudno byłoby jej bronić pozostałego terytorium, a ryzyko ponownej rosyjskiej agresji wciąż by rosło. Dodatkowo obecna wersja planu zakłada wykorzystanie zamrożonych rosyjskich aktywów na odbudowę Ukrainy, ale w przedsięwzięciu kierowanym przez USA, z którego USA czerpałyby zyski. Sankcje wobec Rosji byłyby stopniowo znoszone, a Rosja wróciłaby do formatu G8. To wygląda jak biznesowa umowa dwóch mocarstw." mówiła ekspertka.
I w tym zalewie szumu medialnego musimy dostrzec inne wydarzenia nie tylko w naszym regionie. Bo jak donoszą łotewskie media, w ostatnich miesiącach w Europie odnotowano co najmniej 18 przypadków lotów dronów w dziewięciu państwach - w Belgii, Niemczech, Norwegii, Danii i Holandii. Incydenty obejmują naruszanie przestrzeni powietrznej nad lotniskami i bazami wojskowymi, co doprowadziło m.in. do czasowego zamykania portów lotniczych w Brukseli i Monachium. Choć żadne śledztwo nie potwierdziło rosyjskiego udziału, premier Danii Mette Frederiksen stwierdziła: „Nie mogę zaprzeczyć, że to Rosja”. To czy to jest, czy nie jest "faza zerowa", która może trwać miesiącami, to rzecz wtórna.
Czy możemy uniknąć kolejnych historycznych powtórek? Oczywiście, że tak. Problemem jest, to co cały czas kuleje - współpraca w naszym regionie wolności. W chwili obecnej, nowymi zakładnikami Łukaszenki stali się litewscy kierowcy. Oczekując na uwolnienie polskich więźniów, i czytając punkt dotyczący Polski zamieszczony w planie pokojowym, bez naszej wiedzy, warto - moim zdaniem - wyciągnąć z tego odpowiednie i szybkie wnioski.