Zdjęcie: Pixabay
14-10-2025 10:20
W białoruskiej gospodarce coraz wyraźniej zarysowują się dwa powiązane ze sobą kryzysy - niedobór pracowników i skutki długotrwałego ręcznego sterowania cenami, a całość tych problemów spina kwestia działających sankcji. Eksperci zwracają uwagę, że oba zjawiska uderzają w stabilność ekonomiczną naszego sąsiada, choć w różny sposób.
Według danych krajowego banku ofert pracy, w Białorusi pozostaje ponad 177 tysięcy wolnych miejsc, to jest kilkanaście tysięcy więcej niż rok temu. Jak podkreśla dyrektor ośrodka BEROC, Lew Lwowski, wzrost liczby wakatów idzie w parze z szybkim, nieuzasadnionym wzrostem wynagrodzeń. Płace rosną znacznie szybciej niż wydajność pracy czy PKB, co dla przedsiębiorstw oznacza rosnące koszty i presję na inwestowanie w automatyzację.
Rząd próbował łagodzić sytuację, dopuszczając np. możliwość pracy dla emerytów bez utraty świadczeń, co przyciągnęło na rynek pracy kilkadziesiąt tysięcy osób. Jednak, jak zauważa ekonomista, to rozwiązanie nie wystarczy. Z kolei zapowiadany napływ tysięcy pracowników z Pakistanu nie doszedł do skutku, a głównym źródłem migracji zarobkowej pozostaje Turkmenistan. Lwowski ocenia, że prawdziwym krokiem w stronę rozwiązania problemu byłoby zakończenie represji, co umożliwiłoby powrót części wykwalifikowanych emigrantów. „To decyzje polityczne, a na Białorusi polityka wciąż jest ważniejsza od ekonomii” – zaznacza.
Deficyt kadr przekłada się dziś na wzrost płac, co krótkoterminowo poprawia sytuację gospodarstw domowych. Jednak w dłuższej perspektywie, gdy wynagrodzenia poszybują wyżej niż wydajność, firmy tracą rentowność. W efekcie wiele z nich sięga po kredyty, by utrzymać poziom płac, co w przypadku sektora państwowego prowadzi do zadłużenia i upadłości.
Tymczasem władze od trzech lat prowadzą „operację” rządowego zamrażania cen. Jak wyjaśnia ekonomista Dmitrij Kruk z BEROC, bez tych działań inflacja w latach 2023–2024 sięgnęłaby około 8% rocznie, zamiast odnotowanych 5–6%. Jednak koszt tego sukcesu jest wysoki: firmy produkcyjne pogorszyły swoją kondycję finansową, a w sklepach zmniejszył się wybór krajowych towarów, wypieranych przez droższy import.
Kruk zwraca uwagę, że choć oficjalne dane mówią o umiarkowanej inflacji, faktyczne odczucia konsumentów są inne. „Ograniczona oferta i rosnące ceny produktów importowanych sprawiają, że ludzie coraz częściej czują, iż ich pieniądze tracą wartość” – tłumaczy. Ekspert przewiduje, że w najbliższych latach władze będą zmuszone odejść od ścisłej kontroli cen, co może doprowadzić do przyspieszenia inflacji i spowolnienia gospodarczego w latach 2026–2027. W jego ocenie, obecny model zarządzania gospodarką, choć na krótko przyniósł pozory stabilności, w dłuższej perspektywie grozi stagnacją i kolejnymi wstrząsami finansowymi.