geopolityka • gospodarka • społeczeństwo • kultura • historia • Białoruś • Estonia • Litwa • Łotwa • Mołdawia • Obwód Królewiecki • Ukraina • Trójmorze • Trójkąt Lubelski

Opinie Komentarze Analizy

Zdjęcie: Nikola Mirkovic unsplash.com

Saga Północy

Michał Mistewicz

02-07-2024 09:30


"Od sześciu tysięcy lat życie tworzyło systemy prawne. I oto nagle, na podstawie niesprawdzonej teorii, ustanowiono nowe prawa w nadziei, iż życie po pewnym czasie nagnie się do nich. Okazuje się jednak, i jest to obecnie dobrze widoczne, że są pewne zasady niezmienne lub zmieniające się bardzo powoli, których zmiany teoria nie jest w stanie wymusić. Konflikt między sztucznym systemem i  prawdziwym życiem prowadzi nieuchronnie z  jednej strony do łamania przepisów, zaś z drugiej - do degeneracji życia społecznego" - tym razem, w ramach letniej zagadki, pozostawiam Państwu znalezienie autora owego cytatu. Natomiast warto zauważyć, że owa sentencja jest szerszym obrazem także naszego kawałka historii.

Minione dni przypominają mi nieco pielgrzymki Greków do wyroczni delfickiej, która zmieniała swe wizje przyszłości w zależności od wysokości darów. Tak samo i w naszej przestrzeni pojawia się dużo opinii, w części z gatunku myślenia życzeniowego. Dla przykładu, przypisujemy obecną postawę prezentowaną przez danego polityka, jako jedyną obowiązującą, nawet po zmianie przez owego delikwenta zajmowanego krzesła na inne. Tak jest w przypadku premier Estonii Kai Kallas, która po wielu tygodniach niepewności, została nominowana na szefową europejskiej dyplomacji. "Opinia publiczna doceniła wizerunek premiera przemawiającego na europejskich salonach, wspierającego ukraińskie wysiłki, często wbrew europejskiemu mainstreamowi, i przesuwającego środek ciężkości debaty na pomoc Ukrainie" - zauważył Bartosz Chmielewski, analityk Ośrodka Studiów Wschodnich (OSW).

W tym miejscu warto się zatrzymać. Po pierwsze, jak wiadomo, ani Rosja, ani Chimy, faktycznie nie uznają dyplomatycznego ciała UE, dość przypomnieć obcesowe potraktowanie Josepa Borella przez szefa rosyjskiej dyplomacji Siergieja Ławrowa, w trakcie nieszczęsnej wizyty tego pierwszego w Moskwie w lutym 2021 roku. Dyktatorzy rozmawiają poważnie jedynie z władzami danych krajów UE, a czy to się zmieni w najbliższym czasie, raczej trudno przypuszczać. Po drugie, co zauważa ceniona ekspertka estońskiego think tanku ICDS, Kristi Raik, błędem jest przekładanie w skali 1:1 obecnej postawy premier Kallas, na jej postawę jako szefowej dyplomacji UE.

"Myślę, że nominacja Kallas jest znakiem, że kraje UE uznają potrzebę twardej postawy wobec Rosji. Dopóki Rosja kontynuuje brutalną wojnę przeciwko Ukrainie, UE musi utrzymać kurs wspierania Ukrainy i wywierania maksymalnej presji na Rosję. Nieustannie istnieje potrzeba podejmowania dalszych działań w tym zakresie. Jest to wspólnie uzgodniona polityka i droga do sprawiedliwego pokoju. Estonia jest liderem w przekształcaniu polityki UE wobec Rosji od lutego 2022 roku. Stanowiska państw członkowskich, tak naprawdę wszystkich, choć w różnym stopniu, uległy radykalnej zmianie. W przeciwnym razie Kallas nie miałaby szans. (...) Jako wysoka przedstawiciel UE, Kallas (jeśli otrzyma to stanowisko) będzie musiała być nieco bardziej powściągliwa w swoich wypowiedziach na temat Rosji niż jako premier Estonii. Będzie musiała reprezentować UE i jej wspólną politykę, a nie Estonię. Będzie musiała skupić się na budowaniu konsensusu. Będzie to dla niej wyzwanie: jak być silnym i jasnym liderem polityki zagranicznej UE, czego wielu oczekuje, a jednocześnie nie być zbyt radykalnym dla niektórych państw członkowskich, co może przynieść efekt przeciwny do zamierzonego" - napisała ekspertka.

I na tym ostatnim zdaniu zasadza się przyczyna, dla której ani Rosja, ani Chimy, nie traktują tego stanowiska poważnie, gdyż dla nich, jest to "słabe ogniwo" UE.

I trzecia rzecz. Dla polskiego obserwatora przydatne mogą być informacje, że zagadnienia polityki europejskiej nie są obce Kallas nie tylko z powodu jej roli eurodeputowanej w latach 2014-2018, ale także rodzinnie: jej ojciec Siim Kallas był europejskim komisarzem ds. transportu w latach 2010-2014 (już po pełnieniu funkcji premiera Estonii w latach 2002-2003). Niemniej jednak Kaia Kallas odchodzi z polityki estońskiej, jak się wydaje, ku sporej uldze nie tylko krajowych polityków, ale także społeczeństwa. Niewątpliwym cieniem, który położył się na tym odejściu, są nie tylko zarzuty handlu z Rosją, ciążący na mężu premier i jej późniejszej reakcji na te fakty, ale równie ważne są obecne duże kłopoty gospodarcze Estonii. Tak więc słaba pozycja wejściowa Kallas na nowe stanowisko, może również mieć pewne znaczenie polityczne w KE.

Natomiast jako ciekawostkę warto odnotować działania mediów estońskich, które pompowały w cieniu dyskusji "czy Kallas wyjedzie", pewną "nagrodę pocieszenia" dla społeczeństwa, gdyby jednak premier Kallas się nie udało. Tą nagrodą miała być wygrana Indreka Saara, byłego estońskiego ministra kultury, który startował na stanowisko sekretarza generalnego Rady Europy. Z tej medialnej perspektywy wydaje się, że Saar stał się "ofiarą" europejskiej dyskusji wokół premier Estonii, gdyż przegrał wybory na rzecz byłego prezydenta Szwajcarii Alaina Berseta.

Drugi ważny wybór, to oczywiście informacja o nowym sekretarzu generalnym NATO - na które to stanowisko również kandydowała Kallas - a którym został były premier Holandii, Mark Rutte. Jakim szefem zostanie ten polityk holenderski, jeden z filarów planów Nord Stream 2, a który był też oskarżany o wprowadzanie w błąd holenderskiego parlamentu co do treści rozmów z Moskwą - już po 2017 roku, a więc po zamrożeniu stosunków z Rosją - to czas pokaże. Jakkolwiek, jego podróże po Europie w celu zapewnienia sobie poparcia i rzucania tu i tam obietnic różnego rodzaju, z punktu widzenia placu, nie wyglądały zbyt poważnie.

"Musimy zrozumieć, że istnieje wiele czynników poza kontrolą Rutte, więc w tej chwili nie możemy powiedzieć, że odniesie sukces lub nie. Ma doświadczenie, był premierem przez długi czas i widział różne kryzysy. W tej sytuacji jego doświadczenie będzie zdecydowanie plusem, a nie minusem" - powiedział Jānis Sārts, dyrektor Centrum Doskonalenia NATO ds. Komunikacji Strategicznej.

Idąc kolejnymi tropami medialnymi ubiegłego tygodnia, z mojego punkt widzenia, zamiast zastanawiać się wciąż co zrobi Rosja, warto zastanowić się co zrobić w swoim ogródku, aby ograniczyć możliwość wizyty nieproszonego gościa. To co jak zwykle pominęły media głównego nurtu to kilka istotnych faktów, które potwierdzają, że wciąż kwestie szeroko pojętego bezpieczeństwa krajowego powinny być priorytetem. Poza wciąż gorącą sytuacją na naszej granicy, w minionych dniach odnotowano kolejne przykłady prowokacji: w Kłajpedzie próbę spalenia flagi, w Rydze znów incydent przy Muzeum Okupacji, które najwyraźniej jest ziarnkiem soli w oku Kremla, z kolei w Dyneburgu został zatrzymany Rosjanin, który operował lotem drona, wokół obiektów wojskowych. Te małe, z pozoru nic nie znaczące wypadki, mogłyby mieć większe znaczenie, gdyby je zignorowano.

"Tutaj musimy cofnąć się do historii i pamiętać, że być może społeczeństwa europejskie nie zareagowały wystarczająco dobrze, gdy Rosja zaczęła stawać się coraz bardziej agresywna, na przykład poprzez otrucie Litwinienki w Londynie, zabijanie ludzi w Berlinie, w Doha w 2004 roku, kiedy wysadzono w powietrze byłego prezydenta Czeczenii Jandarbijewa. Mordowanie ludzi jest teraz normalnym zachowaniem państwa rosyjskiego. Nic nie może nas już zaskoczyć. Jeśli są gotowi zabijać ludzi za nic, dlaczego mielibyśmy wątpić, że nie będą chcieli ingerować w nasze wybory lub życie polityczne?" - mówił w wywiadzie Arnold Sinisalu, były szef estońskiej Służby Bezpieczeństwa Wewnętrznego KaPO, który dodaje: "Estonia, Łotwa, Litwa i wszystkie inne kraje graniczące z Rosją zawsze były przedmiotem zainteresowania Moskwy. A tutaj są tylko dwie drogi – albo jesteś wasalem Rosji, albo wrogiem.". Trudno o bardziej lapidarne podsumowanie obecnej sytuacji.

Uzupełnieniem tych słów jest wywiad, którego udzielił filmowiec, ale również uznany publicysta estoński, Ilmar Raag. "Ta jednostronność jest najbardziej niepokojącym aspektem niektórych zachodnich „realistycznych” uczonych, analityków i polityków (Jeffrey Sachs, John Maersheimer itd.). Dyskutując o wojnie na Ukrainie, zawsze podkreślają, że Rosja ma prawo martwić się o swoje bezpieczeństwo, ale nigdy nie przyznają, że Ukraina lub Estonia mają takie samo prawo. Z „realistycznej” perspektywy obawy dotyczące bezpieczeństwa Estonii lub Ukrainy nie mają znaczenia, ponieważ i tak niczego nie możemy zmienić, ale najwyraźniej dopuszczalne jest, aby Rosja wciągnęła cały świat w wielką wojnę. W związku z tym zniknięcie Estonii lub Ukrainy jest tylko niewielką ceną za utrzymanie większego pokoju. Przyznaję, że jest w tym pewna logika, ale jest to niesprawiedliwe. Ta teoria zakłada, że ​​ty, ja i Ukraińcy nie mamy prawa żyć.". Raag zwraca uwagę, że w czasie zamieszek wokół pomnika Brązowego Żołnierza w 2007 roku, to nie NATO było powodem frustracji Kremla, ale samodzielność Estonii.

Co z kolei czytamy w felietonie Petera Dickinsona z Atlantic Council? "Kiedy Finlandia i Szwecja odpowiedziały na inwazję, ogłaszając plany przystąpienia do NATO, Putin powiedział, że Rosja "nie ma problemu” z tą ekspansją nordycką — pomimo faktu, że podwoiłaby ona istniejącą granicę Rosji z sojuszem, a jednocześnie przekształciłaby Morze Bałtyckie w jezioro NATO. Co więcej, Putin podkreślił ten całkowity brak obaw, jednostronnie demilitaryzując granicę fińską i wycofując około 80 procent rosyjskich wojsk.(...) Rosyjska niechęć do rozwoju NATO po 1991 roku nie jest oczywiście całkowicie bezpodstawna, ale niezadowolenie to ma niewiele wspólnego z rzeczywistymi obawami o bezpieczeństwo. Zamiast tego, Kreml jest rozgoryczony dramatyczną utratą wpływów w pobliskich państwach, które nie są już podatne na tradycyjne metody przymusu stosowane przez Moskwę. Chociaż NATO nie stanowi wiarygodnego zagrożenia dla rosyjskiego bezpieczeństwa narodowego, to jednak stwarza istotne przeszkody dla rosyjskiego imperializmu. Innymi słowy, NATO uniemożliwia Rosji zastraszanie swoich sąsiadów. " - napisał Dickinson.

Powracając do naszego kraju. Następne, tym razem niewątpliwie państwowe obostrzenia graniczne na granicy z Ukrainą, to część tego co dzieje się zapewne na linii dyplomatycznej Warszawa-Kijów. Frustracja premiera, iż Polska nadal nie ma umowy o bezpieczeństwie z Ukrainą przykrywa coś bardziej przyziemnego. Historia toczy swoje koło. Czy znów metodą marszałka Piłsudskiego eksperymentalnie, uczymy Ukraińców pływać, to dowiemy się najwcześniej za dekady. Z tym, że o ile Naczelnik Państwa robił to ze znacznie głębszych pobudek, pytanie, czy z podobnych powodów robimy to teraz, na tę chwilę pozostaje otwarte. Tym niemniej, chcę wierzyć w to, że taka umowa, będzie czymś znacznie więcej niż obecna, dość standardowa treść takich porozumień. Inny wynik uważałbym za porażkę obu stron, ku uciesze nie tylko Kremla. Co pozostawiam Państwu do oceny.


opr. wł.
Jeżeli chcecie Państwo wesprzeć naszą pracę, zapraszamy do skorzystania z odnośnika:

Informacje

Media społecznościowe:
Twitter
Facebook
Youtube
Spotify
redakcja [[]] czaswschodni.pl
©czaswschodni.pl 2021 - 2024