geopolityka • gospodarka • społeczeństwo • kultura • historia • Białoruś • Estonia • Litwa • Łotwa • Mołdawia • Obwód Królewiecki • Ukraina • Trójmorze • Trójkąt Lubelski

Opinie Komentarze Analizy

Zdjęcie: Jonathan Lurie Flickr

Sojusz (nie)idealny czyli łyżeczka dziegciu

Michał Mistewicz

18-07-2023 09:30


Szczyt NATO w Wilnie zaowocował w ciągu kilku dni, a nawet godzin po jego zakończeniu, w mnóstwo analiz, opinii i komentarzy. Główny prąd publicystyczny sprowadza się do opinii, jaką po nerwowych reakcjach i dalszym uspokojeniu, wypowiedział prezydent Wołodymyr Zełenski, mówiąc, że wyniki szczytu NATO są dobre, ale nie idealne. Jak pokaże tylko na poniższych przykładach, uważam, że z oceną końcową szczytu NATO należy odczekać przynajmniej kilka miesięcy, gdyż, jak wiemy, polityka międzynarodowa to nie tylko deklaracje i wspólne zdjęcia, ale też ukryte reakcje na pojawiające się realne problemy.

Najpierw słowa uspokojenia dla polskiego czytelnika: tak z oficjalnych oświadczeń, jak i z dostępnych informacji kuluarowych, wynika, że polska dyplomacja osiągnęła sukces w obszarach dotyczących bezpieczeństwa naszego kraju. To ważne, gdyż tym samym główna oś flanki wschodniej sojuszu staje się silniejszym zwornikiem całego regionu. Niewątpliwie przyspieszy ten proces obiecana przez tureckiego prezydenta, ratyfikacja akcesu Szwecji do NATO, który oby ziściła się w październiku. Najistotniejszym dokumentem, w mojej ocenie, są przyjęte plany obrony regionalnej, na co także wskazuje wielu ekspertów.

Jednak pozostają pewne kwestie, które niestety burzą pewien efekt medialny, który chciano uzyskać w wyniku przyjęcia deklaracji końcowej. Okazało się ni mniej ni więcej, że deklaracja jest sumą nerwowych negocjacji, co niestety pokazuje, że jedność bywa pojęciem częściowo fasadowym zwłaszcza w obliczu - nie deklaratywnym, ale faktycznym - postawy wobec Rosji, co już widać, że jest także efektem wielu propagandowych zabiegów rosyjskich, zwłaszcza wobec krajów, w których Rosja zwykle miała i nadal ma, pewne znaczenie. Za chwilę wrócę do tej kwestii.

Pierwszy przypadek, na który chcę zwrócić uwagę to bezpieczeństwo Estonii. Najpierw przypomnę Państwu ubiegłoroczne starania rządu premier Kallas nad przedłużeniem obecności żołnierzy brytyjskich, którzy kilkusetosobowym kontyngentem wsparli ten kraj bałtycki, przywożąc także ciężki sprzęt. Wtedy te starania nie doprowadziły do sukcesu. Dziewięć miesięcy później, w czasie rozmów w Wilnie, delegacja estońska badała możliwość sprowadzenia na stałe brygady brytyjskiej, ale tak premier, jak i minister obrony Wielkiej Brytanii, unikali deklaracji na ten temat. W tej sytuacji warto więc zauważyć zmianę narracji estońskiego rządu, który stwierdził, że rząd przyjął "inny model" obecności wojsk sojuszniczych, który polegać ma na okresowym pobycie jednostek NATO w Estonii. Za dość oryginalne uważam tłumaczenia estońskiego ministra obrony Hanno Pevkura, iż "lepiej jeśli fundusze przeznaczone na budowę obiektów baz dla stałej obecności, zostaną wydane na uzbrojenie". Jakkolwiek Estonia pozostanie jako jedyny kraj bałtycki, bez stałej obecności brygady NATO. Pozostanie tylko batalion eFP w bazie Tapa. Przy czym owszem, udało się zapisać w umowach obecność na ćwiczeniach w Estonii brygady brytyjskiej, lecz dopiero od 2025 roku. Dlaczego dopiero wtedy? Wątek ten wyjaśnił Meelis Oidsalu, estoński ekspert ds. bezpieczeństwa, który 20 lat przepracował w MON swojego kraju.

"W 2025 r. na pierwsze ćwiczenia zbierze się tutaj 12 Brygada Pancerna Wielkiej Brytanii. Bezwładność systemów jest tak duża, że ​​zmiana nie może nastąpić natychmiast. To długa, niepewna i skomplikowana procedura" - powiedział w wywiadzie Oidsalu. To co ekspert określa mianem "bezwładności systemu" sprowadza się do dość szybkiej oceny. W skład brygady wchodzi m.in. słynny RTR, czyli Królewski Pułk Czołgów, który obecnie jest przezbrajany w odświeżone czołgi Challenger, mające teraz numer 3. Przezbrojenie ma dotyczyć także innych pododdziałów brygady korzystających z bwp. Tak więc najpoważniejszym problemem jest obecna pięta achillesowa wojsk krajów NATO - przejściowy okres przezbrojenia i braki sprzętu. Przy okazji Oidsalu zauważył, że wydatki krajów bałtyckich na obronę są wciąż niewystarczające i powinny sięgać nawet 4,5% PKB.

"Nie musimy być bardziej niespokojni niż przez ostatnie trzy dekady. Gdyby ludzie mieli realistyczne wyobrażenie o naszym obecnym poziomie bezpieczeństwa, wierzę, że większość z nich wyjechałaby w ciągu ostatnich trzech dekad" - powiedział. Zwrócił uwagę, że Estonia otrzymała plany obronne NATO 19 lat po przystąpieniu do sojuszu. „Mogło to zostać wprowadzone natychmiast, a 2 procent nadal nie zostało osiągnięte, nawet 16 lub 17 lat po tej obietnicy. Więc przepraszam za wyrażenie, schrzaniliśmy– powiedział Oidsalu." - czytamy w wywiadzie. Dosadnym słowom eksperta nie można się dziwić.

I nie trzeba było czekać długo, bo już wczoraj pojawiły się pierwsze efekty nieudanej zakulisowej inicjatywy estońskiego rządu. "Raimond Kaljulaid, członek Komisji Obrony Narodowej Riigikogu, powiedział, że jeśli sytuacja w zakresie bezpieczeństwa ulegnie pogorszeniu, nadal może być konieczne znalezienie środków na sprowadzenie dodatkowej brygady żołnierzy NATO do Estonii na stałe lub wprowadzenie zmian w zakresie bezpieczeństwa krajów bałtyckich w bardziej ogólnym ujęciu." - czytamy w komentarzu. Jednak i ten estoński polityk koalicji rządowej zauważa problemy zbrojeniowe Wielkiej Brytanii, co można przełożyć na brak chęci do stałej obecności wojsk JKM w Estonii.

Kolejny przypadek dotyczy tak Litwy, jak i ogólnego wrażenia tarć dyplomatycznych, o których zaistnieniu wspominałem w ubiegłym tygodniu. Asta Skaisgirytė, doradca prezydenta Litwy ds. polityki zagranicznej, wypowiedziała się dla mediów, z której to lektury możemy odczytać temperaturę dyskusji dyplomatycznych, która odpowiadała upałom na zewnątrz. "Tak, istniała również możliwość niezgody, ponieważ niektóre kraje powiedziały: jeśli sformułowanie nie jest odpowiednie, to może w ogóle nic nie być. Powiedziałabym, że były to emocjonalne stwierdzenia. Ale to dobrze, że po opadnięciu emocji państwa członkowskie przyjęły komunikat i jest to najlepszy komunikat, jaki można dziś mieć" - powiedziała prezydencka doradczyni.". A przypomnijmy, że jeszcze przed rozpoczęciem szczytu prezydent Nauseda groził wetem, jeśli nie uda się uzyskać dla Litwy zadowalających decyzji.

I rzeczywiście, Litwie nie udało się uzyskać zapisu w deklaracji końcowej szczytu, o stałym pobycie niemieckiej brygady w kraju - być może za cenę tak planów regionalnych i włączenia w rotacyjną obronę powietrzną sojuszu, jak i kolejną obietnicę niemieckiego ministra Pistoriusa zawierającą termin do końca roku na stworzenie planu rozmieszczenia brygady na Litwie, jak i także z jeszcze jednego powodu. Jak to pięknie, w dyplomatyczny sposób, ujął litewski minister obrony Arvydas Anušauskas "Uzgodniliśmy to z Niemcami, wdrażamy to i myślę, że tak się stanie. Ale włączenie do dokumentów NATO jest również zawsze ważnym elementem wzmacniającym". Tym innym powodem był fakt, iż na drodze wpisania do deklaracji końcowej obecności tak niemieckiej brygady na Litwie, jak i kanadyjskiej na Łotwie stanęły Stany Zjednoczone. O cenie Niemiec za taką pomoc dowiemy się pewnie już niedługo, natomiast niestety po raz kolejny dowiadujemy się o tej stronie NATO, która nie jest dla nas przyjemna. Musimy liczyć się ze zdaniem seniora w tym układzie geopolitycznym.

Druga porażka tak Litwy, jak i Łotwy, Estonii i Polski, w rozmowach z USA i Niemcami, dotyczyła oczywiście przyszłości Ukrainy w NATO. "Nadzieje były jednak znacznie większe - oczywiście nie na przystąpienie teraz, ale jeszcze pod koniec wojny. Tak, ma to swoje konsekwencje, ponieważ takie rozwiązanie może zostać odebrane przez Putina jako sygnał, że wojna ma się nigdy nie skończyć. Dodatkowo to zdanie: "Możemy dać Ukrainie zaproszenie do sojuszu, jeśli sojusznicy się zgodzą i warunki zostaną spełnione". To arogancja wobec jedynego kraju, który jest w stanie wojny z Rosjanami od 1945 roku i to od dziewięciu lat. To, że sojusznicy muszą się zgodzić, jest oczywiste. Po co mówić to tak, jakby Ukraińcy o tym nie wiedzieli?". - pyta były prezydent Estonii Toomas Hendrik Ilves.

"W tej chwili tak naprawdę nie wiemy, dlaczego podjęto tę decyzję. Nawet ci, którzy brali udział w przygotowaniach Estonii do szczytu lub nawet byli przy stole, nie mogą widzieć całego obrazu. Taka czy inna wersja wydarzeń pojawi się za kilka lat, po ukazaniu się pierwszych książek i opracowań publicystycznych dotyczących tego okresu oraz osobistych wspomnień czołowych graczy. Czołowi politycy w USA, Niemczech, Francji i Wielkiej Brytanii też będą publikować swoje wersje wydarzeń, ale dopiero po odejściu z urzędu. (...) Kto jednak chce, aby bardziej obiektywna „prawda” została napisana przez profesjonalnych historyków, prawdopodobnie będzie musiał czekać dziesięciolecia. Upłynie bardzo dużo czasu, zanim archiwa Białego Domu i Rady Bezpieczeństwa zostaną otwarte, a notatki, stenogramy i inne materiały z rozmów i spotkań z udziałem Kancelarii Premiera Wielkiej Brytanii, kanclerza Niemiec i prezydenta Francji, mogą być udostępnione." - napisał cytowany wyżej Raimond Kaljulaid. Wylicza on możliwe powody takiej decyzji: pierwszy polega na założeniu, że wojna ulegnie faktycznemu zamrożeniu, drugi iż dojdzie do zwycięstwa jednej ze stron, trzecia na podpisanym zawieszeniu broni, a czwarty, że obecna wojna przerodzi się w szerszy konflikt, w który zostaną wciągnięte również inne kraje, co grozi  przekształceniem się w wojnę nuklearną i impas między NATO a Rosją.

Cofnijmy się nieco w czasie. O woli zwycięstwa pisałem niemal równo rok temu w innym komentarzu. Przypomnę także fragment innego mojego komentarza z czerwca 2022 roku. "James Sherr, znany ekspert w kwestiach rosyjskich(...) zauważył w swoim artykule, o analogicznym zresztą tytule, że już wówczas pojawiły się dyskusje na temat stworzenia miejsca "na odwrót dla Putina". Przypomina się spostrzeżenie Charlesa Kinga z okresu wojny w Bośni w latach 1992-5: "strategia wyjścia stała się misją". Czy misją stał się odwrót dla Putina? Czy "powstrzymanie wojny" ma pierwszeństwo przed zmniejszeniem zagrożenia, jakie stanowi Rosja?" - pisał Sherr. Sherr określa możliwy cel zwycięstwa w tej wojnie: wyparcie sił rosyjskich na pozycje zajmowane przez nie przed 24 lutego, słusznie zauważając, że za czasów Putina Rosja nie opuściła okupowanego przez siebie terytorium, natomiast jako długofalowy cel zwycięstwa to oczywisty powrót do granic z 2014 roku oraz przywrócenie suwerenności Ukrainy de facto i de iure. Tymczasem jeszcze pod koniec kwietnia sekretarz obrony Lloyd Austin, stwierdził, że "Stany Zjednoczone mają nadzieję, że wojna na Ukrainie doprowadzi do "osłabienia" Rosji, która nie będzie już zdolna do inwazji na swoich sąsiadów. Szczerze mówiąc, straciła ona już wiele zdolności wojskowych i wiele swoich oddziałów i chcemy, aby nie była w stanie bardzo szybko odtworzyć tej zdolności." - relacjonowałem w komentarzu.

Jakie więc wnioski, w mojej ocenie, wynikają z ostatniego szczytu dla krajów obszaru dawnej I Rzeczpospolitej? Pierwszy wniosek dotyczy samej oceny wyników szczytu - zachęcam do powstrzymania się z ostatecznością ocen i analiz, gdyż te pierwsze wnioski nie zawierają całościowego znaczenia podjętych w Wilnie oficjalnie, a co ważniejsze, także zakulisowo, decyzji. O innych wnioskach napisał Marek Budzisz, do którego artykułu odsyłam. Napiszę jednak o osobistych wrażeniach z ostatnich dni.

Po pierwsze, kłania się oczywista zależność regionalna od głównego donatora siły, jakim jest USA, w związku z tym, musimy godzić się na pewne niedogodności z tym związane. Dyplomaci i politycy, nie mogą mówić o takich sprawach wprost, jednak społeczeństwa dostrzegają te zależności. Tak jak to było w historii, jak i jest dzisiaj, bez realnego wektora siły, międzynarodowe znaczenie polityczne kraju ma tylko wymiar lokalny. Po drugie relacje regionalne. Władze Ukrainy czeka zdanie kolejnego egzaminu dojrzałości, pisanego tym razem nie krwią na polu bitwy, jak teraz to robią obywatele tego kraju, ale przez polityków w postaci decyzji podejmowanych w ciszy gabinetów. Prócz przemyślenia wydarzeń w Wilnie, politycy ukraińscy powinni także przemyśleć zmianę podejścia do unormowania relacji z krajem im w tej chwili najbliższym. Jak to powiedział prof. Grzegorz Motyka "W latach 90 cała polsko-ukraińska historia była jednym wielkim bólem, a dzisiaj spieramy się właściwie tylko o Wołyń". Jedno szczere słowo i jedna decyzja administracyjna dzielą nas od "pokoju naszych serc".

I na koniec, kolejne oczywiste spostrzeżenie: w idealnym świecie szukalibyśmy stabilności sojuszu, tylko tam gdzie istnieją fundamenty wartości pod takie działania wspólnoty, a nie tam, gdzie takie relacje mają wyłącznie wymienialną cenę handlową. Niestety realia polityki wskazują, że jeszcze długo będziemy musieli balansować na granicy pomiędzy siłą zewnętrzną, a rolą własną. W dzisiejszych czasach myśl taka sprzyja regionalizacji, ale jak potwierdziły to ostatnie lata, to właśnie nasz region potrafi odpowiedzieć najlepiej na pytania, dotyczące wzajemnego bezpieczeństwa, o czym wciąż należy przypominać.


opr. wł.
Jeżeli chcecie Państwo wesprzeć naszą pracę, zapraszamy do skorzystania z odnośnika:

Informacje

Redaktor zarządzający: Michał Mistewicz
wykop.pl
Twitter
Facebook
redakcja [[]] czaswschodni.pl
©czaswschodni.pl 2021