Zdjęcie: RKB
16-04-2025 08:07
Wczoraj białoruska "Nasza Niwa" opublikowała obszerny artykuł na temat zniknięcia Andżeliki Mielnikowej, przewodniczącej Białoruskiej Rady Koordynacyjnej. I w zasadzie po raz pierwszy opozycyjni dziennikarze w tym tekście przyznają - chociaż to na tę chwilę spekulacje - że prawdopodobną przyczyną zniknięcia, jest fakt pracy Mielnikowej od samego początku dla wywiadu Łukaszenki. Przy okazji, dziennikarze informują o możliwych reperkusjach tego zniknięcia, gdyż oprócz polityki w grę wchodzi również kradzież znacznej sumy pieniędzy.
Z tekstu wynika obraz Mielnikowej, jako zręcznej agentki wywiadu. Kluczowe pytanie wciąż pozostaje bez odpowiedzi – dokąd poleciała Mielnikowa i kto był z nią? Polskie służby mają te dane, ale ich nie ujawniły. Według Pawła Łatuszki, 26 lutego Andżelika opuściła Unię Europejską, lecąc z córkami do Londynu. Tymczasem ich ojciec twierdzi, że dziewczynki są z nim w Białorusi. Ich obecność w Nieświeżu potwierdzają też świadkowie.
Równolegle pojawia się informacja o zniknięciu sporych środków z konta fundacji Mielnikowej – Białoruś Liberty. Od 120 do 170 tysięcy euro, możliwe że więcej. Fundusz ten zarządzał pieniędzmi m.in. Rady Koordynacyjnej i Cyberpartyzantów. Tylko Mielnikowa miała dostęp do tych środków. Nowy dyrektor fundacji, mianowany przez Julię Szemetawiec, dopiero po powrocie z wyjazdu ma otrzymać dostęp do dokumentów. Do tego czasu nie wiadomo, gdzie i kiedy wyprowadzono środki. W ostatnich dniach także informowano o zniknięciu plików BRK pobranych zdalnie już po zniknięciu Mielnikowej.
Równolegle do tropów finansowych, pojawia się seria poszlak sugerujących, że Mielnikowa zaplanowała swoje zniknięcie. Po opuszczeniu Polski kontaktowała się z różnymi osobami, obiecując spotkania, których nie dochowywała, zasłaniając się chorobą lub brakiem czasu. Rozmowy – przez Zoom, głosowe, wideo – wydawały się autentyczne. Czy więc była porwana przez służby? Brakuje dowodów. Z kolei dobrowolna ucieczka z dużą sumą pieniędzy i rozpoczęcie życia w kraju bez ekstradycji – np. w Boliwii, Kostaryce czy Uzbekistanie – to wersja, którą skłonni są rozważać jej byli współpracownicy. Zgodnie z tą hipotezą, Mielnikowa mogła wylecieć z Londynu pod innym nazwiskiem, wykorzystując fakt, że na lotniskach w Wielkiej Brytanii przy wylotach paszportów nie sprawdzają strażnicy graniczni, tylko linie lotnicze.
Jak twierdzą autorzy artykułu, sprawa Mielnikowej to nie tylko cios w Radę Koordynacyjną - "wolny klub dyskusyjny" - jak i całą opozycję demokratyczną. Ale też cios bezpośredni w Pawła Łatuszkę, którego Mielnikowa była protegowaną. Co więcej, to o czym autorzy już nie napisali, byłaby to kolejna wpadka tego polityka opozycji. Nie może więc dziwić, że Łatuszka i Cyberpartyzanci milcząco przeciągają publikację faktów. Czy obawiają się, że prawda jest bardziej kompromitująca niż przypuszczenia? Białoruskich dziennikarzy dziwi też postawa polskich służb.
"Zachowanie Polaków jest dziwne. Być może przyczyną są wybory prezydenckie w maju i niechęć rządu w Warszawie do wywoływania skandalu tuż przed nimi. Gdyby jej zniknięcie miało związek z powodami rodzinnymi czy osobistymi zmianami życiowymi, nic nie stałoby na przeszkodzie, by Polacy powiedzieli to wprost i wezwali do uszanowania prywatności swojej obywatelki. Zazwyczaj tajemnicze zniknięcia w Polsce przyciągają uwagę zarówno mediów, jak i polityków. A tutaj mamy przecież sytuację związaną z polityką, dyktatorami, wrogimi służbami specjalnymi. A jednak zainteresowanie sprawą w Polsce jest minimalne. Czyżby dlatego, że polskie służby wiedzą, gdzie jest Melnikowa?" - czytamy w artykule. Sprawę przekazano na wyższy szczebel – do Prokuratury Krajowej, która zajmuje się również sprawami o szpiegostwo.
Komentując ten artykuł warto zauważyć, że kilka godzin później pojawiła się dość lakoniczna informacja, na tę chwilę nie związana z tą sprawą. Jak podał kanał Telegramu Dissident.by, polski obywatel Robert Tąpała, skazany na Białorusi na 3 lata więzienia za znieważenie Łukaszenki, został deportowany z tego kraju i otrzymał ośmioletni zakaz wjazdu. Zgodnie z podaną informacją deportacja nastąpiła natychmiast po opuszczeniu przez niego więzienia. Aktywiści twierdzą, że rodzina polskiego obywatela najprawdopodobniej pozostała na Białorusi.