Zdjęcie: Pixabay
11-11-2025 09:30
"(...) Niemniej, spojrzawszy prawdzie w oczy, należy stwierdzić, że unia europejska nie zdołałaby samodzielnie odeprzeć agresji sowieckiej. Suwerenność zaczyna się i kończy na zdolności do samoobrony. Państwo, czy związek państw, który nie jest zdolny obronić się przed agresją -de facto nie jest suwerennym. Ani przebudowa obecnej równowagi w system zdecydowanej przewagi nad Rosją, ani pełna, stu-procentowa obrona zachodniej Europy - nie są do pogodzenia z suwerenną unią zachodnio-europejską niezależną od Waszyngtonu. Europa, która kończy się na berlińskiej Bramie Brandenburskiej nie może stanowić samoistnej siły. Musi być ważnym partnerem, ale tylko partnerem albo Rosji albo Ameryki. Promowanie Brukseli do rangi Waszyngtonu lub Moskwy jest naiwnym nieporozumieniem." - napisał Juliusz Mieroszewski w 1963 roku. Tym razem, nie w tym rzecz, aby podkreślać aktualność wywodów pisarza i publicysty "Kultury", ale aby zrozumieć ogólną lekcję tamtych czasów.
Zwłaszcza w taki dzień jak dzisiaj, który jest odwiecznym pytaniem, czym obecnie dla nas jest pojęcie niepodległości? Dziennikarze, odmieniają to słowo - w tych dniach - przez wszystkie możliwe przypadki. Jak widać, sześćdziesiąt lat temu, świadomość tego pojęcia niezależności również była nieco inna. Po pierwsze, publicyści mogli bez skrępowania roztrząsać takie pytania, tylko przebywając na emigracji. Nie było ani wolnej Polski, ani wolnego słowa. Podobnie jak to było dwie dekady wcześniej pod okupacją, i pół wieku wcześniej, gdy marzeniem mojego pradziadka było mówić bez skrępowania po polsku.
Po drugie, obecnie, pewne scenariusze nam nie zagrażają. Nawet nasz przeciwnik zdaje sobie sprawę, iż pewne długoterminowe rozwiązania nie są możliwe. Jednak te krótkoterminowe, są już zagrożeniem egzystencjalnym, zresztą nie tylko dla nas. W tym samym dniu 11 listopada, Łotysze obchodzą - wprawdzie nie jak u nas,jako dzień wolny od pracy - Dzień Lāčplēsisa, dzień wspominania obrońców kraju z 1919 roku. Wieczorem, w uroczystościach wezmą udział władze kraju i żołnierze Narodowych Sił Zbrojnych i sojusznicy, w tym polski kontyngent wojskowy. To dzień, w którym Polacy i Łotysze, w dość podobny sposób świętują znaczenie tego dnia. O ile dla nas jest to święto Niepodległości - które na Łotwie obchodzone jest za tydzień - to zawiera podobny rdzeń: ceną wolności jest stawanie do jej obrony.
Pisałem o tym kilka miesięcy po rozpoczęciu obecnej wojny. Ale dzisiaj, kiedy ta suwerenność ma bardziej wymienialne znaczenie, jak kwestie przemysłu, transportu, bezpieczeństwa, energetyczne, stawiane pytanie brzmi już nieco inaczej. "Dla kogo kupujemy te systemy uzbrojenia i naboje? Kto będzie nas bronił? Jak możemy zachować niezależne państwo, jeśli nie będzie mężczyzn ani kobiet, których można wysłać na front w razie ataku wroga? (...) Dla kogo budujemy te nowoczesne przedszkola i szkoły poza prowincją Harju? Dlaczego utrzymujemy kosztowną sieć szkół, skoro liczba (młodych) dzieci stale spada - i to szybko?" - pyta prof.Raul Eamets - wykładowca makroekonomii na uniwersytecie w Dorpacie (Tartu).
"Gdy mówi się o spadku liczby ludności Estonii, zwykle podkreśla się dwa główne aspekty. Po pierwsze, preambuła Konstytucji nakłada obowiązek zapewnienia trwania narodu, języka i kultury estońskiej przez wieki. To silny argument, często używany w retoryce partii konserwatywnych, i trudno go podważyć - bo Konstytucja się nie zmieniła. Drugą kwestią, którą lubią podnosić partie liberalne, jest ciągłość gospodarcza i trwałość systemu zabezpieczenia społecznego. Wszyscy rozumieją, że aby zapewnić usługi publiczne - darmową edukację, opiekę zdrowotną i obronę narodową - potrzebni są podatnicy, których podatki finansują cały sektor publiczny." - zauważa prof. Eamets. Jak dodaje, za 20 lat, do obrony kraju będzie można powołać tylko 1900 mężczyzn spośród czterech tysięcy chłopców, którzy urodzili się w tym roku. "Po prostu chcę, by moje wnuki mogły wychowywać własne dzieci w wolnej Estonii. Czy to naprawdę tak wiele?" - puentuje naukowiec.
Jak widać zadawane podstawowe pytania rodzą kaskadowy zestaw problemów. Czy w naszym kraju jest lepiej? Od niemal dekady trwa rozwijany program wsparcia dla polskiej rodziny i demografii. Na głębsze analizy jeszcze przyjdzie czas, jednak warto - moim zdaniem - zadać kolejne pytanie. Czy nawet jeśli ten przyrost demograficzny byłby dodatni w całym wolnym regionie narodów byłej I Rzeczpospolitej, to czy byłaby wola walki, utrzymania tej zagrożonej nie tylko niepodległości, ale samej wolności?
"Według sondażu IBRiS przeprowadzonego dla „Rzeczpospolitej”, aż 45,5% respondentów sprzeciwia się wprowadzeniu obowiązkowej służby wojskowej. Jedynie 39,2% popiera to rozwiązanie, natomiast 15,2% nie ma zdania. Wyniki różnią się diametralnie względem poprzedniego badania zrealizowanego przez pracownię w marcu tego roku. Wówczas opinie Polaków prezentowały się następująco: aż 55% było ZA przywróceniem obowiązkowej służby wojskowej, przeciwnicy stanowili 35,8% ankietowanych, a 9,1% nie wyraziło swojego zdania.(...) „Mało kto odważy się podnieść tę kwestię w warunkach dobrze znanego w Polsce stanu permanentnej kampanii wyborczej, jednakże jeśli perspektywy na stabilizację ładu międzynarodowego są nikłe, powinniśmy być przynajmniej teoretycznie przygotowani na tę ewentualność” – pisał Pachecki." - zauważa Klub Jagielloński. A jak jest ze starszymi obywatelami?
"Na ile skuteczni w wojsku są żołnierze, którzy mają ponad 50 lat? I czy Sztab Generalny nie uważa, że należałoby obniżyć górną granicę wieku mobilizacyjnego z 60 lat? Takie pytania stawiają już sami wojskowi. „Zabrać z okopów tych, którzy mają powyżej 55 lat - to już po prostu konieczność. Jest im bardzo ciężko. I nam z nimi też ciężko” - mówi żołnierz Jurij Syrotiuk. „Niektórzy spędzają więcej czasu w szpitalach niż na służbie. Ale nie można ich zwolnić. Trafiają do kompanii rezerwowych, a jednostki wojskowe ‘odbijają’ ich między sobą jak balast” - dodaje sanitariuszka wojskowa Olena Chudiakowa." - czytamy opinie ukraińskich żołnierzy. Na ile ta generalizacja całego pokolenia to próba medialnego szukania wyjaśnienia trudnej sytuacji frontowej to rzecz jedna, lecz warto dostrzec, że problem ten - prędzej czy później dotyczył będzie także naszego pasa obrony.
Do samych uwag warto dodać coś jeszcze, co wciąż lekceważone jest przez polityków. Z punktu widzenia obywatelskiego, lewicowa ideologizacja samego pojęcia obrony, musiała przynieść - i tak się stało - opłakane skutki. To również wpłynęło na kwestie bezpieczeństwa, podejścia do broni, jako do szczególnego rodzaju zagrożenia bezpieczeństwa wewnętrznego, a nie skutecznego narzędzia obrony. Wciąż zależne od graczy zewnętrznych tzw. "krajowe" media głównego nurtu kultywują tę narrację.
W jeszcze szerszym kontekście, przypomina to pewną dyskusję za oceanem o ponownym powołaniu do służby US Navy muzealnych pancerników klasy "Iowa". Rezultat dyskusji był oczywisty: zmiana pola walki, za drogo, problematyczne wyszkolenie załóg, ale główny problem to kwestia samego sprzętu i uzbrojenia: już nie produkowanych luf armat 406 mm, jak i samej amunicji. Niemniej taka wymiana zdań jest przydatna, bo dobitnie pokazuje palącą kwestię rozbrojenia, z którym zmagamy się jako NATO już kolejny rok.
To o tyle ważne, że w obecnie patowej sytuacji geopolitycznej jest tylko jedno rozwiązanie, z czego - jak myślę - wszyscy zdajemy sobie sprawę. "Załużny uważa, że Ukraina dąży do pokoju, ale jego zdaniem sprawiedliwym zakończeniem wojny będzie przywrócenie integralności terytorialnej państwa, ukaranie Rosji za popełnione zbrodnie wojenne na Ukrainie oraz uzyskanie gwarancji, że „żaden agresor już nigdy nie będzie zagrażał Europie z Moskwy”. „Wszystko, co byłoby mniejsze od tego, byłoby zdradą nie tylko wobec Ukraińców, ale także wobec zasad, które zapewniają bezpieczeństwo i wolność wolnego świata” - podkreślił. Według niego Ukraina będzie nadal walczyć na froncie, a także na płaszczyźnie politycznej i dyplomatycznej, aby zapewnić sprawiedliwość i bezpieczeństwo. „Nasza siła tkwi nie tylko w naszych żołnierzach, lecz także w jasności naszego celu: pokój poprzez zwycięstwo, a nie poprzez iluzję” - oświadczył Załužny." - czytamy wypowiedź byłego dowódcy armii, a obecnie ambasadora Ukrainy w Wielkiej Brytanii. Załużny zresztą też zwraca uwagę na wciąż istotną rolę dyplomacji.
Te wszystkie zagadnienia rodzą to samo poboczne pytanie. Dlaczego w czwartym roku wojny, nadal bliższa współpraca w naszym regionie - w wielu jej aspektach - jest swego rodzaju rodzynkiem, a nie regułą? Z tej perspektywy warta odnotowania jest wizyta Andrija Jermaka w Warszawie, choć z jej ogólnego przebiegu niewiele można było wywnioskować. Oby te kontakty przynosiły owoce, podobne do udanej współpracy polsko-litewskiej, która budzi taką niechęć łukaszenkowskiego satelity Moskwy. Przykładów możemy szukać znacznie dalej, choćby ostatniej deklaracji nowej premier Japonii dotyczącej obrony Tajwanu.
"Znaczenie tego oświadczenia polega na tym, że po raz pierwszy urzędujący premier Japonii formalnie przyznał, że Japońskie Siły Samoobrony mogą interweniować w przypadku wojny w Cieśninie Tajwańskiej. Zgodnie z obowiązującym japońskim prawem bezpieczeństwa, jeśli kraj blisko związany z Japonią zostanie zaatakowany, a atak ten zostanie uznany za zagrożenie dla przetrwania Japonii, prawo do zbiorowej samoobrony może zostać wykonane, nawet jeśli sama Japonia nie zostanie zaatakowana. Innymi słowy, jeśli Chiny podejmą działania militarne przeciwko Tajwanowi, rząd Japonii może uznać to za „sprawę Japonii” i podjąć konkretne działania. To oświadczenie jest kontynuacją zasady „jeśli Tajwan ma kłopoty, Japonia ma kłopoty”, którą były premier Shinzo Abe wyraził po odejściu z urzędu, i dodatkowo uzasadnia tę politykę." - to wątek Dalekiego Wschodu, który może mieć ogromne znaczenie dla naszego bezpieczeństwa, w ramach teorii domina.
Truizmem jest uwaga, że Święto Niepodległości, to nie tylko same symbole, marsze i deklaracje, ale niemniej ważna rola współodpowiedzialności tak rządzących, jak i nas, zwykłych obywateli. Odpowiedź na pytanie: czy w naszych czasach jest jeszcze miejsce na takie pojęcie jak obowiązek - pozostawiam Państwu.