geopolityka • gospodarka • społeczeństwo • kultura • historia • Białoruś • Estonia • Litwa • Łotwa • Mołdawia • Obwód Królewiecki • Ukraina • Trójmorze • Trójkąt Lubelski

Opinie Komentarze Analizy

Zdjęcie: Fabio Polimanti Flickr.com

Słowo o słowach

Michał Mistewicz

03-01-2023 09:30


"Wiadomo, że chwalebnie jest, jeśli książę słowa nie łamie i uczciwie, a nie chytrością żyje. Mimo to uczy doświadczenie teraźniejszego czasu, że książęta niewiele o słowo dbający i którzy umieli chytrością umysły ludzkie oszukać, wielkim podołali przedsięwzięciom i w końcu uczciwych ludzi zwyciężyli. Trzeba wiedzieć, że dwa są wojowania sposoby: jeden ustawami, drugi siłą. Tamten służy ludziom, ten zwierzętom; ale ponieważ pierwszy często nie wystarczy, więc wypada się drugiego chwytać. Przeto książę powinien dobrze znać naturę zwierząt i ludzi.
(...) Kiedy więc konieczność wymaga, aby książę potrafił zapatrywać się na zwierzęta, musi lisa i lwa naśladować; wszak lew nie obroni się przed sidłami, zarówno lis przed wilkami. Lisem trzeba być, aby się poznać na sidłach, lwem, aby przestraszyć wilków. Kto tylko lwa naśladuje, ten nie rozumie rzeczy. Roztropny książę nie może i nie powinien dotrzymać słowa, jeśliby to było ze szkodą dla niego i skoro ustały powody, które go do dania słowa skłoniły. Gdyby wszyscy ludzie byli uczciwi, rada ta nie byłaby na swoim miejscu, lecz gdy są przewrotni i na dane tobie słowo nie zważają, więc i ty nie powinieneś dotrzymać twego słowa, a nigdy nie zabraknie księciu dowodnych przyczyn ku ubarwieniu wiarołomstwa. Można by wiele nowych przykładów przytoczyć, aby okazać, ile traktatów, ile przyrzeczeń zniweczyła niewierność książąt, i że tym dalej zajdziemy, im lepiej lisa naśladujemy." - tak pisał w 1513 roku Niccolò Machiavelli filozof i dyplomata florencki, którego słynny "Książę" był, jak wieść historyczna mówi, jeszcze długie wieki później, podstawowym źródłem do nauki polityki wśród arystokracji, polityków i ogólnie przedstawicieli władzy.

Owszem, same tło istoty władzy w obrazie Machiavelliego, jest oględnie mówiąc negatywne, jednak trudno także nie zgodzić się, że część jego przestróg ma uniwersalne zastosowanie także dzisiaj. Nawiąże teraz do pewnej burzy, która przetoczyła się tak przez media, jak i portale społecznościowe wokół wypowiedzi Jacka Bartosiaka na temat wojny na Ukrainie. Nie zamierzam zanurzać się w jej meandry, ale chcę zwrócić uwagę na rzecz inną, która także została dostrzeżona, można powiedzieć, wieki temu w Moskwie.

Tutaj zgadzam się z autorem tej wypowiedzi, że to co sprawia nam Polakom, szczególny problem na niwie debaty wewnętrznej jest prawidłowe oddzielenie słów od czynów. Aby już nie sięgać zbyt głęboko w przeszłość, przypomnijmy sobie wszyscy peany medialne różnych rodzimych ekspertów, na temat treści, czasem co do przecinka, przemówień kolejnych prezydentów USA, którzy wizytowali nasz kraj po 1989 roku. Budziło to zawsze moją szczerą wesołość, zwłaszcza kiedy porównywało się te peany z publikowanymi później na przykład dokumentami Departamentu Stanu. Ta nasza narodowa przywara była bardzo dobrze wykorzystywana przez Rosjan, zresztą dostrzegł ją i car Piotr I, jak i później "pan na Warszawie", rosyjski ambasador Mikołaj Repnin. Jak przytoczony wyżej lis Machiavelliego, potrafił pięknie przedstawić szlachcie i magnaterii inicjatywę carycy Katarzyny II, czyli traktat gwarancyjny z 1768 roku, jako obronę "złotej wolności", tymczasem de facto oznaczał on koniec suwerenności naszego państwa.

Wracając już do innych przykładów: z wielką trudnością przychodzi nam rozważanie różnych scenariuszy, a które bez powoływania się teraz na obce przykłady, powinny być jednak rozpatrywane teoretycznie. Wspomnę teraz słowa, które zawarłem w redakcyjnym artykule wprowadzającym: "Ostatnia rzymską maksymą, która powinna przez tychże młodych adeptów na polityków być znana to "Quidquid agis, prudenter agas et respice finem" - cokolwiek czynisz, czyń rozsądnie i myśl o wyniku. Należy rozważać wszystkie opcje, zwłaszcza będąc w takiej sytuacji geostrategicznej, w jakiej znalazł się nasz kraj i my sami.". Czyli rozważania teoretyczne nie oznaczają ich realnego wprowadzenia - są zaczynem do przemyślenia innych możliwości i w konsekwencji podejmowania docelowej decyzji.

Nawiasem mówiąc, trochę podobną ścieżką poszedł zastanawiająco modny ostatnio, Władysław Studnicki, zwolennik kolaboracji II RP z Niemcami, który zresztą przejawiał swoje proniemieckie sympatie jeszcze w okresie I wojny światowej. Jakkolwiek utopijne i bezsensowne z dzisiejszego punktu widzenia były jego przekonania, to wniosły do polskiej dyskusji na przykład kwestie słabo podejmowane lub w ogóle niepodnoszone wówczas przez władze, jak stopień gotowości naszych sojuszników do bezpośredniej obrony naszego kraju. Temat ten stał się także aktualny dzisiaj, jednak na szczęście, w miarę merytoryczna dyskusja wokół tego tematu, nie oznacza z automatu "przypinania łatki", a bardzo dobre artykuły na ten temat publikował m.in. prof. Andrew Michta. Zresztą same NATO zdając sobie sprawę ze swojej pięty achillesowej, ruszyło do wprowadzenia zmian, co także nie powinno usypiać naszej gotowości do obrony własnej, a co właśnie podlega zmianom. I tutaj warto nadal toczyć debatę.

Tymczasem u naszego głównego sojusznika rozważa się już całkiem poważnie rozpad Federacji Rosyjskiej. Na razie pomijam czysto ogólnikowe artykuły, które wspominały o takim scenariuszu, a publikowane tuż po rozpoczęciu ponownej inwazji rosyjskiej na Ukrainę. Otóż w połowie grudnia na łamach Instytutu Hudson, znany skądinąd Luke Coffey, ekspert i uznany doradca polityczny, opublikował artykuł, a raczej memorandum polityczne na temat realnych celów do osiągnięcia przez polityków zachodnich w razie zaistnienia takiego scenariusza.

Warto przytoczyć tutaj kilka tych koncepcji, które jak pisze wprost Coffey "powinny realizować zestaw możliwych do osiągnięcia celów, które wąsko koncentrują się na amerykańskim interesie narodowym.". Do takich celi należą, między innymi, realistyczna ocena demokratycznych i wolnorynkowych perspektyw Rosji, powstrzymanie wszelkie skutki wewnętrznych walk w Rosji, mieć na uwadze rosyjskie zapasy broni masowego rażenia, szerzyć stabilność na peryferiach Europy poprzez rozszerzanie integracji euroatlantyckiej i pogłębianie stosunków dwustronnych, a także nie mniej istotne utrzymanie przewagi militarnej w Europie oraz na koniec, niestety nie na zasadzie "last but not least", ale jednak wymienione: "Jeśli to możliwe, pociągnąć Rosjan do odpowiedzialności za zbrodnie popełnione na Ukrainie".

Ponieważ warto przeczytać owe memorandum pozostawię jeden cytat w formie zachęty: "Co powinny zrobić USA, aby skoordynować międzynarodową odpowiedź na wezwania do niepodległości i samostanowienia, które prawdopodobnie pojawią się w całej Rosji? Federacja Rosyjska składa się z 83 jednostek federalnych. W wielu z nich mieszkają ludzie o wspólnej kulturze, historii i języku innym niż słowiańska ludność Rosji. W niektórych z tych podmiotów istnieją już niewielkie ruchy niepodległościowe. W następstwie rozpadu Federacji Rosyjskiej decydenci powinni oczekiwać, że niektóre z tych podmiotów federalnych ogłoszą niepodległość. Stany Zjednoczone muszą współpracować ze swoimi partnerami, aby skoordynować odpowiedź na te wezwania do samostanowienia w sposób zgodny z interesami USA i prawem międzynarodowym.". Dlaczego zwracam uwagę tutaj na takie prace analityczne? Znów będę pisał o rzeczach oczywistych, jasnych i klarownych dla wszystkich zajmujących się podobną tematyką. Jednak powtórzę, że ostatnie wydarzenia w naszym kraju dowodzą, że nie dość jest wykonywania pracy u podstaw.

Po pierwsze Luke Coffey pisze bez ogródek o istnieniu amerykańskiego interesu narodowego. Takimi właśnie przesłankami, czy tego chcemy czy nie, kierują się państwa silne, a powinny także państwa określane jako suwerenne. Wiemy też z dotychczasowego doświadczenia choćby ostatniego półwiecza, że słowo "suwerenny" w polityce międzynarodowej, praktycznie nie do końca odpowiada temu terminowi. Ograniczana jest czasem wpływami gospodarczymi czy wywiadowczymi innych podmiotów, a nawet przepisami istniejących umów międzynarodowych (por. trwający spór o wyższość prawa UE nad państwowym), etc..  Warto o tym pamiętać, gdyż tak obserwuję, że  wciąż zapominamy o tym prostym fakcie, zacietrzewieni często wobec siebie w dyskusji na nieistotne wobec ciągłości naszego państwa tematy. Po drugie, memorandum Coffeya jest znakomitym przykładem rozważania, a raczej dostosowania środków do różnych możliwości. To zresztą właśnie cecha dobrych dyplomatów: odróżnienie słów nieistotnych i zwodniczych od zasadniczej treści, które niesie odwieczny sposób toczenia negocjacji dyplomatycznych.

Jakby na przekór rozważaniom Coffeya, brzmią, na tę chwilę, praktyczne oceny estońskiego ministerstwa obrony. "Jak dotąd sankcje nie miały wpływu na decyzje polityczne. (...) W polityce wewnętrznej coraz częściej pojawiają się sygnały, że większe wpływy zdobywają bardziej wojownicze stronnictwa na Kremlu dążące do ostrzejszej konfrontacji z Zachodem, takie jak lider Grupy Wagnera Jewgienij Prigożyn oraz Ramzan Kadyrow. Reżim nie wykazuje oznak osłabienia. Nawet gdyby Putin upadł, cele strategiczne Rosji nie uległyby zmianie - powiedział doradca ministerstwa obrony, kontradmirał rezerwy Igor Schvede. (...) Rosja nadal nie zmieniła swoich celów strategicznych, chce zmienić oparty na zasadach porządek świata i przywrócić swoją politykę wpływów. Zwycięstwo na Ukrainie jest zatem krytycznie ważne dla Estonii i Zachodu, a wszelkie wysiłki muszą być podjęte, aby pomóc Ukrainie, powiedział Schvede. "Jako przewczesne należy uznać twierdzenie, że Rosja poniosła strategiczną porażkę w wojnie. Jeśli Rosja wyjdzie z tej wojny z choćby najmniejszym zwycięstwem terytorialnym, to agresja zakończy się sukcesem. Do całego świata zostanie wtedy wysłana wiadomość, że dopuszczalna jest zmiana granic przy użyciu siły" - powiedział Schvede, dodając, że nie należy zapominać, że około jedna piąta Ukrainy jest nadal okupowana." - czytamy w estońskich mediach.

Na koniec chcę wspomnieć o jeszcze jednym znaczeniu słów, tym razem także w polityce, a raczej ich braku. "Milczenie jest techniką manipulacji. Do tej techniki odwoływał się też np. szef Stowarzyszenia Prasy Elektronicznej (APEL) Ion Bunduchi, który w swoim listopadowym raporcie zauważył, że jeden z sześciu kanałów telewizyjnych praktycznie nie podawał wiadomości o toczącej się wojnie. To nie jest właściwe działanie. Jeśli milczysz, to nie wypełniłeś swojej misji informowania ludzi o tym, co dzieje się 100 kilometrów stąd. Tak, dzieje się to w sąsiednim kraju, ale czy nie wpływa to jakoś na sytuację w Mołdawii?" - tak tłumaczyła przewodnicząca mołdawskiej Rady Telewizji i Radia (STR) Liliana Vicu, kwestię zawieszenia zezwolenia na emisję dla sześciu stacji telewizyjnych, w części powiązanych ze ściganymi w Mołdawii prorosyjskimi politykami i oligarchami. Jak zauważył mołdawski redaktor Newsmakera przeprowadzający wywiad z szefową STR, w definicji propagandy nie można znaleźć nic co byłoby określane jako "manipulacja milczeniem".

Co ciekawe, z podobną krytyką spotykamy się w opiniach o rosyjskojęzycznych mediach drukowanych na Łotwie. "Biografie rosyjskich i zagranicznych aktorów filmowych, przepisy kulinarne i krzyżówki, ale wojna rozpętana przez Rosję na Ukrainie jest ignorowana i pomijana - taki obraz można zaobserwować w niektórych rosyjskojęzycznych mediach drukowanych na Łotwie. Jeszcze na początku grudnia słowa "wojna na Ukrainie" zostały w tygodniku "AiF Evropa" ujęte w cudzysłów. A w połowie grudnia w dziale "Sprawy bieżące" główne wydarzenie polityczne zostało wspomniane tylko mimochodem. Przytacza się za to wspomnienia kompozytora Raimondsa Paulsa z czasów II wojny światowej i tezę, że wojna jest tragedią i musi się szybko skończyć. Obok nich prezydent Francji Emmanuel Macron mówi: "Musimy myśleć o architekturze bezpieczeństwa, w której będziemy musieli żyć w przyszłości. Chodzi o to, że prezydent Rosji Władimir Putin powiedział, że NATO zbliża się do granic Rosji, rozmieszczając broń, która może jej zagrozić.", a sytuację na Łotwie opisuje opublikowana obok opinia Arnisa Kaktinsa, dyrektora ośrodka badania opinii publicznej SKDS, o ogromnej przepaści, jaka dzieli elitę rządzącą od społeczeństwa." - czytamy na łamach łotewskiego portalu.

Jak się wydaje na tę chwilę, o ile na Łotwie z decyzjami dotyczącymi zwiększenia kontroli nad także mediami drukowanymi, władze czekają na pojawienie się unijnej dyrektywy w sprawie wolności prasy, o tyle w Mołdawii problem jest o wiele bardziej złożony. To nie tylko, niemal już walka na śmierć i życie o utrzymanie prozachodniego kursu Mołdawii. To także walka z wpływami ideologicznych pogrobowców ZSRR, a warto tutaj zauważyć, jak silne te wpływy istnieją w UE. Chodzi tutaj o błyskawiczną, jak na warunki Brukseli, reakcję na zawieszenie nadawania prorosyjskich stacji, która do entuzjastycznych nie należała. "W Mołdawii atak Rosji następuje od wewnątrz. Nie muszą atakować ich zbrojnie, nie muszą atakować ich wojskiem. Bo wpływy Rosji są niestety bardzo silne w Mołdawii. Tamtejszym politykom bardzo trudno jest utrzymać minimalną równowagę między wpływami europejskimi i rosyjskimi. Mołdawia jest w niebezpieczeństwie, ale nie w niebezpieczeństwie ataku militarnego" - powiedział były rumuński minister obrony Vasile Dâncu.

Może będzie kiedyś i tak w naszej wspólnej przestrzeni, że słowa będą dla nas znaczyć tyle samo co czyny, których się spodziewamy - jednak jak wskazałem, dopóki będzie istnieć nierównowaga wpływów, a więc sił, w naszym regionie, dopóty musimy przyzwyczaić się do określenia, że po "czynach kogoś poznamy".


opr. wł.
Jeżeli chcecie Państwo wesprzeć naszą pracę, zapraszamy do skorzystania z odnośnika:

Informacje

Redaktor zarządzający: Michał Mistewicz
wykop.pl
Twitter
Facebook
redakcja [[]] czaswschodni.pl
©czaswschodni.pl 2021