Zdjęcie: Pixabay
16-12-2025 09:30
"Tradycyjna dyplomacja przestaje działać – społeczeństwo oczekuje bezpośredniości. „Współcześni ludzie chcą autentyczności” – powiedział w piątek w wywiadzie dla audycji „Labrīt” w Radiu Łotewskim, Jānis Sārts,dyrektor Centrum Doskonałości NATO ds. Komunikacji Strategicznej (NATO StratCom COE). Podkreślił, że charakterystyczna dla Europy zawiła, nadmiernie wygładzona komunikacja nie sprawdza się już we współczesnym świecie. Dlatego coraz częściej widzimy osoby, które mówią wprost, bez ogródek i w sposób odbiegający od utartych schematów. „Czasami to, co słyszymy, bardzo nam się nie podoba. Moim zdaniem jest to jednak uczciwsze podejście” – stwierdził Sārts. Zwrócił jednocześnie uwagę, że zdarzają się sytuacje, w których ludzie celowo komunikują się w tak bezpośredni sposób, choć w rzeczywistości myślą coś zupełnie innego. "- czytamy w jednym z artykułów. To, czy dyplomacja przestała już działać, warto ocenić z perspektywy ostatnich dni.
Słowa Jānisa Sārtsa dotyczą też zmiany podejścia prezydenta Trumpa nie tylko do Europy i naszego regionu. W najnowszym wywiadzie dla „Postimees”, prezydent Finlandii Alexander Stubb przyznał, że relacje między USA a Europą ulegają zmianie i że Europa wkracza w erę, która zdefiniuje jej rolę na arenie międzynarodowej. "W nowej Strategii Bezpieczeństwa Narodowego demokracja jest wspomniana tylko trzy razy. Dokument z listopada 2025 roku zawiera wiele nowych elementów. Dla mnie reprezentuje on, jak wygląda polityka zagraniczna w ramach strategii „Make America Great Again”. Zamiast się tym denerwować, powinniśmy ją przeanalizować, być realistami i starać się pracować z tym, co jest w naszej mocy." - twierdzi prezydent Stubb.
"Zachowanie Rosji oraz fundamentalne DNA rosyjskiego imperializmu wciąż pozostają niezmienne. Taki właśnie przekaz staram się przekazywać – oczywiście, posługując się konkretnymi przykładami. Finlandia, zarówno jako część Szwecji, jak i jako niepodległe państwo, stoczyła od XIV wieku około 30 wojen lub konfliktów z Rosją, a Estonia niewiele od niej odstaje. Doskonale rozumiemy, że Rosja pozostaje naszym największym zagrożeniem, i właśnie to staram się uświadamiać moim amerykańskim przyjaciołom." - Alexander Stubb mówi coś, co znów nie jest obce w naszym regionie. Jednak - jak obserwuję z obywatelskiego punktu widzenia - ze zdumieniem przyjmowaliśmy kolejne wypowiedzi płynące zza oceanu, nie widząc w nich jakiegokolwiek elementu dyplomacji.
"Europa coraz głośniej mówi o zagrożeniach dla bezpieczeństwa, ale Kijów stara się przychylić do każdej nierozsądnej propozycji Trumpa, byle tylko nie rozgniewać przywódcy wolnego świata. Dla państw bałtyckich dyskusje te są najbardziej bezpośrednio związane z ich własnym bezpieczeństwem, ponieważ każde ustępstwo wobec Rosji zmienia równowagę bezpieczeństwa w regionie. Dlatego nie bez obaw przyglądamy się nowej strategii polityki zagranicznej USA, w której Rosja nie jest już zagrożeniem, a strategicznym partnerem." - czytamy o łotewskich obawach, kraju niedawno wizytowanego przez prezydenta Nawrockiego.
"Musimy wsłuchać się i przyjrzeć, jak w rzeczywistości Ameryka postrzega samą siebie. Świat, w którym dorastaliśmy, a także Łotwa jako odrodzone państwo po zakończeniu zimnej wojny, w dużej mierze zmienił się wraz z tym dokumentem, który oficjalnie zaznacza nowe kierunki, przemiany i zakończenie pewnej epoki. W nowym świecie, jaki Ameryka sobie wyobraża, widać wyraźnie, że Stany Zjednoczone - może nie wprost, ale jednak - przyznają, że nie są już jedynym i dominującym państwem na świecie. Obecnie Europa stoi przed momentem prawdy: albo uda się utrzymać jedność i rozwijać wspólne projekty, albo w ramach dużych geopolitycznych przekształceń, które obserwujemy, Europa może w efekcie przestać istnieć jako istotny podmiot." - twierdzi prof. Kārlis Bukovskis, dyrektor Łotewskiego Instytutu Spraw Zagranicznych.
Tymczasem w cieniu rozmów o pokoju na Ukrainie - o czym za chwilę - swoją rolę dyplomatyczną odgrywał wysłannik prezydenta Trumpa do Łukaszenki, John Cole. Uzyskanie zwolnienia na sankcje USA wobec handlu nawozami potasowymi, a co ważniejsze, werbalna zapowiedź znoszenia kolejnych sankcji, można poczytywać jako pewien sukces Łukaszenki. I nie chodzi tutaj o same sankcje USA, choć trzeba wspomnieć, że tuż przed wprowadzeniem sankcji w 2022 roku, USA zaimportowała białoruskich nawozów za 109 mln USD (rok wcześniej rekordowe 313 mln USD) w porównaniu do UE, której białoruski import nawozów w 2022 roku wyniósł 40 mln USD (rok wcześniej 320 mln USD).
Ważny był efekt: Łukaszenka pokazał, że wyłamanie się z pęt sankcji jest możliwe i być może liczył, że wywrze to odpowiedni efekt na UE. W pierwszym odruchu litewska dyplomacja wskazała, że nic w sprawie sankcji UE to nie zmienia. I rzeczywiście, zamiast poluzowania sankcji, wczoraj Bruksela zaostrzyła ograniczenia, głównie z powodu ostatnio trwającego kompleksowego ataku hybrydowego reżimu wobec Litwy.
W ocenach medialnych mówi się o rozdźwięku między USA a UE w kwestii Mińska. Amerykanie twierdzą, że chcą "odciągnąć" Łukaszenkę od Putina, a w wersji mniej optymistycznej mieć przynajmniej jakiś wpływ na Kremlu. Jeżeli rzeczywiście tego typu fantasmagorie krążą po Białym Domu, to bardzo źle świadczyłoby to o naszym głównym sojuszniku. Bo ważny jest również styl, a przehandlowanie uwięzionych od lat Białorusinów pokazuje samo podejście Łukaszenki do swoich obywateli. Notabene w minionym tygodniu reżim zwiększył uprawnienia wojska w czasie pokoju o rozwiązywanie konfliktów wewnętrznych, jak też zmieniono przepisy o sankcjach.
Obawy części ekspertów, skupiają się na możliwości, iż główną cenę za obecne negocjacje zapłaci de facto Litwa. Kwestia północnego sąsiada Białorusi została zaakcentowana przez Łukaszenkę: większość uwolnionych została przetransportowanych na Ukrainę, co jest symboliczną wskazówką co do prognoz dalszych kłopotów Wilna.
Przy tym warto dostrzec jeszcze jedną "pieczeń" Łukaszenki. Chodzi o oczywiste wywołanie dodatkowego fermentu w środowisku białoruskiej opozycji zwolnieniem części więźniów. Tutaj mała dygresja. Sposób w jaki postrzegana jest obecnie białoruska opozycja demokratyczna, jest wypadkową ostatnich miesięcy. A przypomnijmy, ze pierwszym, więkzym ciosem okazało się tajemnicze zniknięcie Angeliki Mielnikowej, szefowej Rady Koordynacyjnej, ze szpiegowskim tłem. Następnie zwolnienie Siarhieja Cichanouskiego, męża Swiatłany, szefowej ZGP, również przyniosły pewne skazy wizerunkowe. W efekcie rola opozycji jest obecnie słaba, choć wspierana cały czas przez różne struktury UE. I niestety proces, o którym wspomniałem, już się zaczął, a kłopotów zacznie przybywać wraz z ewentualnym powrotem Wiktara Babaryki lub nawet samodzielnie, Marii Kalesnikawej, do polityki.
Przy czym należy wspomnieć, że "zakładnikiem" Łukaszenki jest los syna Babaryki, który pozostał w więzieniu. "Konferencja prasowa wywołała mieszane reakcje. W szczególności unikanie przez Babarykę pytań o ocenę wojny na Ukrainie wywołało rozczarowanie i krytykę ze strony proukraińskich Białorusinów. Musimy jednak ustalić, czy wynika to rzeczywiście z braku informacji, jak powiedział Babaryka (a Kalesnikawa się z nim zgodziła), czy też jest to celowe działanie” – argumentuje Aleksander Klaskowski, politolog agencji informacyjnej Pozirk.
Natomiast jeszcze w 2022 roku wspominałem, że rola Kalesnikawej, mimo uwięzienia, będzie z czasem rosła. Zresztą słowa te potwierdzają sobotnie oświadczenie niemieckiej dyplomacji, która nie bez przyczyny, chętnie przyjmie w Niemczech grupę Babaryki. A biorąc pod uwagę wcześniejsze medialne wspieranie Kalesnikawej przez Berlin - gdzie zresztą studiowała i koncertowała - nabiera to dodatkowego znaczenia. Etos represjonowanej opozycjonistki staje się istotną dźwignią na podzielone białoruskie środowisko polityczne, a tym samym staje się realnym zagrożeniem dla dotychczasowej pozycji Swiatłany Cichanouskiej.
Takie są twarde realia polityki znane od tysiącleci i nie powinno być tutaj zaskoczenia. Jeżeli dodamy do tego oceny iż Cichanouska pozostaje wrogiem numer jeden propagandy, co faktycznie pokazała medialna burza botów Kremla wywołana informacją o możliwości przeniesienia biura opozycjonistki do Warszawy, to sytuacja jest jasna. Przypomnijmy też, że Cichanouska kilka dni wcześniej apelowała, aby w czasie obecnych negocjacji nie okazało się, że Białoruś została oddana Putinowi jako nagroda pocieszenia.
Tak czy inaczej, następne tygodnie i miesiące pokażą, w którą stronę potoczą się losy białoruskiej opozycji. Niemniej jednak, z mojego, polskiego punktu widzenia, ważne jest, nadal wspieranie przez Warszawę dotychczasowych grup rzeczywistych opozycjonistów. Warto to zapamiętać, gdyż w tyle głowy odzywa się świadomość zależności obecnego naszego rządu od wpływu Berlina.
Przy tym wszystkim chcę zwrócić Państwa uwagę na kwestie, które umykają wielu w tym napływie informacji z Białorusi. W naszym Przeglądzie Tygodnia, wspomnieliśmy o ostatniej międzynarodowej aktywizacji Łukaszenki: wizytach w Mjanmie, Omanie i Algierii. Wynik gospodarczy tych wizyt był raczej bardziej propagandowy niż rzeczywisty, niemniej zwrócił uwagę również niezależnych analityków.
Ekonomista Siarhiej Czały przedstawia trzy możliwe warianty rozwoju sytuacji wokół Łukaszenki: pierwszy, mało prawdopodobny, zakłada presję wewnętrzną i zewnętrzną, która mogłaby doprowadzić do jego ustąpienia lub usunięcia w cień/ Drugi wariant, „dający nadzieję”, wiąże się z trwałą niezdolnością Łukaszenki do sprawowania władzy z powodów zdrowotnych, co zresztą jest w pewnym stopniu możliwe, biorąc pod uwagę ostatnie kłopoty zdrowotne dyktatora. Trzeci, pesymistyczny, opiera się na potencjalnej wiedzy Łukaszenki o planach ataku Putina na Europę i zakłada możliwość, że Białoruś stanie się terenem konfliktu, w którym Rosja może zająć fragment terytorium sąsiedniego państwa, ogłaszając go „wyzwolonym” i deklarując gotowość do jego obrony. Taką wersję zanegował Mykoła Bugaj, który stwierdził, że w obecnym układzie sił, Rosja nie zaatakuje.
Rozmowy o pokoju wciąż trwają, sygnały nadal są niejednoznaczne. A jakie są polskie postulaty? Warto się nad tym głębiej zastanowić, bo o jednym z nich już pisałem w minionym roku. Bardzo możliwe, że będzie o tym mowa w czasie spotkania prezydentów Polski i Ukrainy w Warszawie. Przekazy medialne to będzie jedna odsłona tej wizyty, inne mogą pojawić się po czasie.
W oczekiwaniu na rezultaty, na zakończenie chcę przytoczyć słowa Kristena Michala, premiera Estonii o współpracy państw bałtyckich w obecnej sytuacji geopolitycznej. "Z różnych perspektyw powiedziałbym, że państwa bałtyckie są jak jeden trio muszkieterów. Powiedziałbym, że państwa bałtyckie wraz z krajami nordyckimi tworzą grupę nazywaną NB8. Jest to jedna z najbardziej aktywnych grup wspierających Ukrainę, ponieważ jeśli połączyć państwa bałtyckie i nordyckie, tworzą dziesiątą co do wielkości gospodarkę świata i drugiego największego donatora na rzecz Ukrainy. Zazwyczaj jesteśmy najszybszymi reagującymi, bardzo dobrze się koordynujemy między sobą w kwestii różnych zagrożeń, a także z Polską, Niemcami, Francją i Wielką Brytanią. To jest nasz „zakątek świata”. - mówił premier Estonii.
W mojej opinii, w nawiązaniu do tych słów, Polska nie tyle powinna, ale musi pełnić rolę D’Artagnana, gdyż nasza rola węzła w tej przestrzeni wolności jest bezsporna. Co generuje od lat określone skutki, nawet wbrew chęciom porzucenia takiej optyki.