Opinie Komentarze Analizy

Tory i pozory

Zdjęcie: Pixabay

Tory i pozory

Michał Mistewicz

09-12-2025 09:30

Być może, niefrasobliwość będzie tym pojęciem, które za dekady historycy opisujący współczesne nam wypadki, będą wymieniać jako jedno z dominujących cech większości polityków, zwłaszcza świata zachodniego. Co więcej, taka opinia ponownie obiegła komentarze minionego tygodnia, ale również potwierdziły to pewne fakty. Ale z mojego punktu widzenia, w części winne są również części społeczeństw, dla których wciąż ta wojna jest za daleko, aby traktować ją bardziej poważnie, niż inne konflikty ostatnich lat.

"Ekspansja Sojuszu Północnoatlantyckiego w latach 90. i na początku XXI wieku przebiegała w paradygmacie tego samego „końca historii” Fukuyamy. W tamtym okresie praktycznie nikt nie brał poważnie pod uwagę groźby militarnej zemsty Kremla. I wcale nie wstąpili do NATO, by w razie potrzeby walczyć razem z Moskwą: wstąpili do niego, by w ogóle uniknąć walki. Wstąpili do Sojuszu, by powierzyć troskę o swoje bezpieczeństwo wszechmocnemu światowemu policjantowi – USA – i nadal żyć cicho, pokojowo i jak najwygodniej. Dla nowych członków NATO koniec efemerycznego „końca historii” i decyzja Kremla o zakrojonej na szeroką skalę agresji militarnej były nieoczekiwanym zwrotem akcji." - napisał Mychajło Dubyniański.

"Rezultat rosyjskiej wojny napastniczej jest wynikiem ambiwalencji Zachodu, który na zmianę wspierał obronę Ukrainy w konflikcie i odmawiał eskalacji reakcji do poziomu adekwatnego do zagrożenia, jakie stwarza Rosja. Porządek oparty na zasadach jest zagrożony, a Ukraina jest osamotniona w swojej obronie.(...) Tragedia Zachodu nie jest wynikiem klęski militarnej, lecz immanentnym rezultatem długiego ciągu kompromisowych rozwiązań politycznych, które ośmieliły autorytarne reżimy. Nieuczciwi gracze, tacy jak Rosja, Chiny i Korea Północna, wykorzystali brak woli politycznej w państwach zachodnich, by podjąć niezbędne działania w celu utrzymania porządku opartego na zasadach." - napisali Ariana Gic, Marko Mihkelson i Roman Sohn na łamach RUSI. W naszym kręgu narodów byłej I Rzeczpospolitej, nie trzeba zbytnio do tego przekonywać. Dlaczego?

Wracając do ubiegłotygodniowego komentarza, przypomnę, że nadal Litwa walczy z białoruskim naciskiem hybrydowym, li tylko z werbalnym wsparciem UE i szefa NATO. Warto zadać sobie w tym miejscu pytanie, czy podobny brak reakcji miałby miejsce w analogicznej sytuacji w sierpniu, gdy rozmowy o pokoju na Ukrainie nie były na takim etapie jak teraz? Do tego służby Łukaszenki dokładają starań, aby strona polska nie miała większych powodów do odstąpienia od dotychczasowych ustaleń dyplomatycznych, czego pośrednim dowodem jest brak od tygodnia nielegalnych migrantów na naszej granicy. W efekcie Litwa sięga po zrozumiałe narzędzia, jak stan wyjątkowy, a według analityków z tego kraju, ponownie na stole leży zamknięcie granicy z Białorusią.

Sęk w tym, że podważanie wartości sojuszniczej zaczyna się od małych rzeczy. Jeżeli ktoś jeszcze wierzy, że ten pokój - zresztą jakiekolwiek trwałe porozumienie dyplomatyczne na warunkach Putina - jest obecnie możliwe, to warto jednak wrócić do naszego swoistego BHP, czyli do historii naszej przestrzeni. Jeżeli ktoś nie lubi historii, to można przyjrzeć się konającej wolności w Gruzji - kraju, który przegrał wojnę z Rosją.

Jakie jest sedno tej opowieści trwającej od lat? „Jeśli pozwolimy Rosji wyjść z tego konfliktu jako zwycięzcy, wszyscy przegramy” – podkreślił prezydent Czech. Zestawił on historyczną analogię między nazistowskim wykorzystaniem mniejszości niemieckiej w Sudetach a rosyjską narracją o „ochronie Rosjan”. „Tę samą narrację wykorzystuje Władimir Putin” – powiedział. Petr Pavel jest przekonany, że Zachód nie zdradza Ukrainy tak, jak niegdyś zdradził Czechosłowację, ale wykazuje „niechęć do obrony zasad, które rzekomo wyznaje”. Jednocześnie Pavel przyznał, że po zakończeniu wojny Europa będzie potrzebowała nowego porozumienia bezpieczeństwa z Moskwą – na wzór Aktu Końcowego z Helsinek z 1975 roku. Jednak dopiero po tym, jak Rosja uzna terytorialną suwerenność wszystkich państw i zgodzi się na zatrzymanie swojej agresji. „Po prostu nie możemy pozwolić, aby Ukraina przegrała” – podkreślił. - czytamy w mediach.

Czy jest to aż tak ciemny obraz? "Pamiętajmy o istnieniu nieznanych niewiadomych. Od pierwszych dni wojny Ukraina codziennie przełamywała bariery. Zaczęło się od zatrzymania trzydniowego marszu na Kijów, potem kontynuowano odzyskiwanie Chersonia i Charkowa, i tak dalej. (...) Europejczycy mają szansę zacząć zmieniać swoje nastawienie z doraźnego wsparcia dla Ukrainy („bo tak należy postąpić”) na takie, w którym stałe wsparcie jest postrzegane jako niezbędne dla przetrwania Europy. Prezydent Trump wiele zrobił, aby poruszyć kwestię europejskiej godności. Myślcie sobie teraz o kontynencie, co chcecie, ale nie wątpię, że będzie on w stanie obronić siebie i swoich sojuszników raczej później niż wcale." - napisał  w swoim komentarzu Gabrielius Landsbergis, były szef litewskiej dyplomacji. Wszystko jednak zależy od aktywności.

Tymczasem dość nieoczekiwanie, wewnętrzna rozgrywka polityczna na Łotwie, w której usiłowano rozwiązać nagromadzone tarcia w koalicji, nieco wymknęła się spod kontroli. Chodzi o trwającą od kilku tygodni dyskusję na Łotwie na temat likwidacji torów prowadzących do Rosji. Jak wiadomo, pod względem gospodarczym jest to na tę chwilę nierealne. Jednak pech polityków polega na tym, że temat ten przekroczył granice i omawiany był na ubiegłotygodniowym spotkaniu prezydentów państw bałtyckich w Rydze. Oczywiście temat "zrzucono" na ekspertów i rządy, przy czym swój głos zabrały również wojsko i samorządy.

"Czy powinniśmy rozebrać tory kolejowe prowadzące do Rosji? To pytanie nurtuje ekspertów wojskowych i ekonomistów. Narodowe Siły Zbrojne (NBS) uważają, że każda linia kolejowa, która fizycznie łączy Łotwę z krajami agresorami, stanowi zagrożenie. Kolej jest kręgosłupem rosyjskiej armii, co dowodzi również wojna na Ukrainie. Drony i artyleria stanowią poważne zagrożenie, ale piechota przybywa koleją i zajmuje terytorium. (...) Łotewska armia chce ograniczyć ryzyko, ale Koleje Łotewskie zauważają, że usunięcie torów zatrzymałoby tranzyt towarów." - czytamy rozterki w mediach - "Demontaż torów całkowicie wstrzymałby tranzyt towarów nie tylko z Rosją i Białorusią, ale także z Azją Środkową. Decyzja ta miałaby długofalowe konsekwencje gospodarcze – nawet jeśli sytuacja bezpieczeństwa w regionie ulegnie zmianie w przyszłości." - konstatują dziennikarze.

"Łotwę z Rosją łączą dwie linie kolejowe. Obie przebiegają przez region Lucyna (Łudza), który graniczy ze wschodnim sąsiadem. Jedna linia wiedzie przez Korsówkę (Kārsava), druga – przez Zilupe. (...)  Podczas gdy politycy nie są zgodni w sprawie demontażu torów, burmistrz regionu przygranicznego mówi – jeśli Siły Zbrojne uważają, że należy to zrobić, to trzeba to zrobić. W regionie wyczuwa się świadomość zagrożenia i aktywne przygotowania na ewentualną godzinę „X”. Przy granicy jest cicho i pusto." - czytamy w innym artykule.

Jak się okazuje, trasą towarową przez Zilupe przejechało w tym roku 822 składy towarowe, natomiast linią w Korsówce tylko koło 50 pociągów. Co ciekawe, W ciągu ostatniej dekady, wolumen ładunków przewożonych łotewską koleją zmniejszył się ponad siedem razy – z 55,6 mln ton w 2015 r. do 8,5 mln ton w tym roku. W 2023 r. prawie połowa przewożonych koleją ładunków pochodziła z Rosji, ale teraz rosyjskie towary stanowią jedynie jedną czwartą. I co istotne, według tegorocznej symulacji, gdyby odciąć ruch kolejowy z Rosji i Białorusi, skończyłoby się to obcięciem tegorocznego wyniku o co najmniej połowę.

Analitycy zachodni proponują rozwiązanie połowiczne, a więc likwidację linii biegnącej przez Korsówkę. Odpowiedź na pytanie co wygra: gospodarcza rzeczywistość, czy obawa związana z bezpieczeństwem, poznamy pod koniec roku. Jednak dla pewnego kontekstu przypomnę, że ruch pociągów z Niemiec do Polski, trwał niemal do samego wybuchu wojny 1 września 1939 roku.

Bezpieczeństwo nabiera zresztą nowych barw, jeśli wziąć pod uwagę niedawne twierdzenia Marko Petkovica, szefa operacji w kwaterze głównej szwedzkiej marynarki wojennej. Oficer zauważył, że Rosja coraz bardziej wzmacnia swoją obecność w regionie i że obserwacje jej okrętów nie są niczym szczególnym dla szwedzkiej marynarki wojennej. Dodał, że liczba obserwacji wzrosła w ostatnich latach. Z kolei zauważalne, nie tylko przez analityków ISW, zbliżenie Rosji, Korei Północnej i kluczowych Chin, nie podlega już dyskusji.  W tym świetle zdawanie się li tylko na "szczególne względy" naszego atlantyckiego sojusznika to zaledwie część rozwiązania.

Zagadnienie, które szczególnie mnie nurtuje od lat, to pojęcie chwili. Kiedy więc nastąpi ostateczny zwrot świadomości polityków i decydentów na temat aktualnej sytuacji i decyzji, które trzeba było podjąć lata temu? W świecie, w którym nawet kiedyś dość dobrze przygotowana armia Szwajcarii, dzisiaj nie jest w stanie odeprzeć dłuższego ataku lądowego czy powietrznego, zadawanie takich pytań, uważam za szczególnie zasadne.


opr. wł.
Wirtualna kawa za pomocą portalu suppi.pl:
Wspieraj nas na suppi.pl