Zdjęcie: Wikipedia
29-04-2025 09:30
"Jakaż zmiana! Czyż to nie trwogę czyta się na wszystkich twarzach? Nigdy nie dostrzegałem trwogi u tego spokojnego narodu, ale to jest gorsze: rezygnacja. Dostrzegałem ją często u Słowian, uczucie niebezpieczeństwa nie podnieca ich, ale "przybija".(..) Nikt nie krzyczy, nie ma poruszenia w tłumie. Co to wszystko znaczy? Spokój społeczeństwa pewnego swoje siły i ufnego w swoje przeznaczenie czy rezygnacja narodu od wieku nieszczęśliwego, który nie miał czasu na odbudowanie swojej wolnej duszy i którego niepowodzenia nie poruszają?" - wspominał pierwsze dni lipca 1920 roku w Warszawie, przebywający z misją wojskową w Polsce, porucznik Charles de Gaulle, późniejszy przywódca Francji. Nastroje na ponad miesiąc przed bitwą warszawską, kiedy to Tuchaczewski zbliżał się do stolicy. O znaczeniu tego wstępu za chwilę.
W najnowszym filmie Ośrodka Studiów Wschodnich pod tytułem "Gotowi na wojnę. Czego możemy nauczyć się od Finlandii?", który polecam obejrzeć w całości, padają takie fińskie wnioski w wojny zimowej: naród musi być zjednoczony, musi zadbać sam o siebie, musi istnieć armia z poboru. Bardzo ważna jest kwestia ochrony ludności, dzięki czemu dzisiaj praktycznie cała ludność tego kraju może liczyć na schronienie. Sprzyjają temu odpowiednie i obowiązujące od dekad zapisy prawne. Jednak najważniejszy wniosek dotyczy faktu, że Finowie ciężko doświadczeni relacjami z Rosją, podchodzą niezmiennie do kwestii bezpieczeństwa w sposób całościowy. Sprzyja temu mentalność "sisu", system obrony wojskowej i cywilnej, współpraca oraz rola stowarzyszeń proobronnych.
Oczywiście wnioski te muszą być dla mieszkańca naszego kraju dość przygnębiające. Zjednoczenie narodowe obecnie nie istnieje, wiszący u różnych klamek politykierzy boją się odwiesić system poboru, a choć mamy ustawę o Obronie Cywilnej, to de facto poza zapowiedziami różnych ćwiczeń, społeczeństwo nie wie ani co, kiedy i gdzie robić w chwili kryzysu. I z tego co obserwuję, żadne ulotki i broszury temu nie poradzą. Pisząc wprost nastroje w tym temacie, są nieco podobne do spostrzeżeń ówczesnego porucznika de Gaulle'a.
Jednak w tym czarnym tunelu są punkty światła: aktywnie działają nasze organizacje proobronne, coraz większą estymą darzone są środowiska strzeleckie, przy czym, dla mnie ważniejsze od szacunku jest pojęcie zaufania społecznego. Z mojej perspektywy, poprzez to rosnące zaufanie można i należy przywrócić szacunek do broni, tą jaką mieliśmy przez cały okres trwania I Rzeczpospolitej, a nawet wiek zaborów. To zdanie "...który nie miał czasu na odbudowanie swojej wolnej duszy..." powinno przypominać, że chociaż mieliśmy teraz kolejne 30-letnie okienko dziejowe, jednak tę szansę w większości przespaliśmy.
Obserwując realia geopolityczne naszej przestrzeni, dostrzegam jak państwa bałtyckie, jak swoisty papierek lakmusowy, traktują bezpieczeństwo. I nie mam złudzeń. Litwa, Łotwa i Estonia przygotowują się na dwa scenariusze. Pierwszy - wojna w ciągu trzech lat - i oraz drugą możliwość, czyli konflikt znacznie bliższy czasowo. Jeżeli państwo prześledzicie informacje naszego portalu tylko z ostatniego pół roku, zauważycie kolejne kroki tych państw ku budowie bezpieczeństwa. Niestety i one wciąż, jak i Polska działają w oderwaniu od siebie. Pokazała to kwestia porzucenia Konwencji Ottawskiej, którą w pełni porzuciła tylko Łotwa. W Estonii i na Litwie wciąż ten akt jest w różnym stopniu procedowany, natomiast w Polsce - mimo wcześniejszych wspólnych deklaracji ministerialnych - temat nabrał niebezpiecznego kolorytu i zapachu politycznego. Wszak trwa okres wyborczy - o czym za chwilę.
Wracając do znaczenia organizacji proobronnych - ich rola w państwach bałtyckich także nie jest kwestionowana. Na Litwie działa prężnie Związek Strzelców Litewskich, w Estonii Liga Obrony - obie organizacje są wpięte w systemy obrony narodowej tych krajów. Na Łotwie z kolei, w najbliższą sobotę na poligonie w Ādaži odbędą się zajęcia ze strzelania długodystansowego dla myśliwych „Zjednoczeni dla Ojczyzny”, organizowane przez Łotewski Związek Myśliwych oraz Narodowe Siły Zbrojne. I przypomnijmy jeszcze raz: Polska, Litwa oraz Łotwa i Estonia jak niegdyś Inflanty, traciły wolność wspólnie - bo tak jesteśmy traktowani przez Kreml - jako jedna przestrzeń wolności. Podobnie Ukraina, jak i Mołdawia, która na południowej flance toczy właśnie walkę z rosyjską propagandą. Aby wzmocnić swój przekaz, Moskale stosują tam stare zabiegi. "Rosyjskie Ministerstwo Spraw Zagranicznych wydało ostrzeżenie dotyczące podróży do Mołdawii, ostrzegając obywateli Rosji o „zwiększonym ryzyku” przy wjeździe na terytorium naszego kraju." - czytamy w mołdawskich mediach.
„Po przybyciu na lotnisko w Kiszyniowie posiadacze rosyjskich paszportów są często poddawani upokarzającym i stronniczym kontrolom, które mogą trwać kilka godzin. W trakcie tych kontroli obywatelom Rosji – w tym dzieciom – nie zapewnia się podstawowych warunków, takich jak dostęp do wody, jedzenia czy możliwość skontaktowania się ze światem zewnętrznym. Następnie wjazd do kraju jest często odmawiany pod zmyślonymi pretekstami lub bez żadnego wyjaśnienia” – tak oto straszą kremlowscy dyplomaci, grając na strunach dezinformacji.
Z podobnymi zagrywkami mamy do czynienia również w naszym najbliższym otoczeniu. Wszak temu miała służyć, rosyjska prowokacja na przejściu granicznym Ejtkuny - Kibarty na granicy eksklawy królewieckiej z Litwą, naruszenie przez rosyjski śmigłowiec polskiej przestrzeni powietrznej , czy wreszcie tradycyjne w tym czasie wysłanie "Nocnych wilków" czyli propagandowej grupy motocyklistów w rajd do Berlina. Pozostaje pytanie otwarte, na którym odcinku wschodniej granicy UE zakończą swoją podróż i co z tym będzie związane.
I kolejny fakt. W sobotę Estonia wypuściła tankowiec rosyjskiej "floty cieni" udowadniając, że będzie reagować na potencjalne zagrożenia na swoich wodach terytorialnych i w WSE. Jak można przypuszczać, Rosja odpowie. A jak? Wspominałem już, że jednym z narzędzi cały czas pozostają statki handlowe pod różną banderą, ale zwykle mające podobnych, faktycznych armatorów.
W chwili w której piszę te słowa, z portu w Dżibuti u wrót do Europy, wypłynął wspominany już kilka tygodni temu, kontenerowiec "Silmar Spirit" (IMO: 9757345) formalnie pod banderą Panamy. Jednak w opisie podaje, że w tym rejsie obecni na pokładzie, kapitan i załoga pochodzą z Chin, co jest standardową praktyką chroniącą chińskie statki przez atakami w Zatoce Adeńskiej i przy przejściu przez Morze Czerwone do kanału Sueskiego.
Teraz nie wiadomo, czy skieruje się do Królewca, gdzie jego przybycie zapowiedziano na początku marca. Jeżeli rzeczywiście tak będzie, to łatwo obliczyć iż na Bałtyku pojawi się koło 12 maja. Tuż przed naszymi wyborami. I najprawdopodobniej nic się nie wydarzy. Czy jednak można w pełni zapewnić, że takie niebezpieczeństwo dla infrastruktury podwodnej nie wystąpi?,
Inne statki, czy statki chińskiego właściciela, spółki OVP Shipping są niedaleko, choćby Aries, dłuższy od poprzednika o 30 metrów, a który od 5 dni stoi zacumowany w Aleksandrii. Gdzie również pod banderą Panamy obsługiwał ruch kabotażowy na Morzu Śródziemnym. Jako ciekawostkę dodam, że właśnie w minionych dniach, na tę samą banderę, wymienił poprzednie barwy Hongkongu, "bohater" poprzedniego sabotażu, czyli "NewNew Polar Bear". I przy tym chcę zwrócić uwagę na zasadniczy problem operacji NATO "Baltic Sentry". Otóż okręty sojuszu będą działać po fakcie. A jak wiadomo, chińskie statki po odczekaniu paru tygodni dotąd wracały na wody macierzyste. Dlaczego tak jest, to również nie jest tajemnicą. Estonia do dzisiaj nie wniosła pozwu przeciwko chińskiemu armatorowi kontenerowca za uszkodzenie gazociągu "Balticconnector".
"Rosja nie zamierza atakować państw bałtyckich, Finlandii i Szwecji?" - pytają oficerowie rezerwy litewskich sił operacji specjalnych Aurimas Navys i Mindaugas Sėjūnas, w swojej analizie. "Po przeczytaniu takiego nagłówka pewnie wielu z nas poczuło ulgę. Bo wszyscy pragniemy pokoju, chcemy wierzyć, że Rosja naprawdę nie zamierza nas atakować. Chcemy myśleć, że Rosja nie będzie walczyć z Europą. Jeśli kremlowscy wysłannicy będą przekazywać takie wiadomości co tydzień, możliwe, że wielu w to szczerze uwierzy. Uwierzy i zacznie sądzić, że Rosja naprawdę nie chce wojny. A myśląc w ten sposób – w ukierunkowany sposób, według narzuconego schematu – politycy i przedsiębiorcy prawdopodobnie zaczną znowu handlować z Rosją. Handel może się toczyć mimo toczących się gdzieś (na Ukrainie) wojen i masakr. Bo jeśli Rosja nas nie atakuje, tylko handluje, to oznacza, że mamy podstawy sądzić, że tak było i będzie zawsze. Taka iluzja jest przyjemna, oczekiwana, a dodatkowo wzmocniona emocjami ze spotkania Zełenskiego z Trumpem w Watykanie. To całkiem dobre sygnały, w które można łatwo uwierzyć. Nie dajmy się zwieść. To pułapki myślenia ukierunkowanego, które od ponad 30 lat zastawiają na liderów Zachodu i szefów korporacji kremlowscy stratedzy. To prosta operacja psychologiczna odpowiadająca naszym oczekiwaniom." - piszą eksperci, którzy dodają, że Kreml szuka sprzyjających okoliczności do finalizacji "niedokończonej" wojny, którym celem nie jest wcale Ukraina.
Niestety równie ciemny scenariusz wynika z zachodnich analiz. "Po pierwsze, Wielka Brytania i Francja doskonale wiedzą, że Putin nigdy nie zgodzi się na obecność sił należących do krajów NATO na Ukrainie. A sądząc po komentarzach Steve’a Witkoffa, mało prawdopodobne jest, aby administracja USA kwestionowała ten punkt. Po drugie, nie ma żadnych europejskich wojsk, poza samymi Ukraińcami, wyposażonych i wyszkolonych do walki z Rosjanami. Nowe formy walki, od dronów po bomby szybujące, są zupełnie obce armiom, które ostatnio walczyły (i przegrały) z afgańskimi plemionami dzięki ich pomysłowemu wykorzystaniu przydrożnych bomb, telefonów komórkowych i skuterów Honda 125cc. Po trzecie, biorąc pod uwagę prawdopodobieństwo, że Rosja podejmie próbę podboju większej części Ukrainy (gdyby zależało jej tylko na wschodzie, nie rozpoczęłaby ataku na Kijów w lutym 2022 r. z Białorusi), siły europejskie poniosą albo klęskę militarną, albo upokorzenie polityczne. Po czwarte, Europa jest podzielona na kraje północne (szczególnie Polskę, Finlandię, Szwecję i państwa bałtyckie), które odczuwają rosyjskie zagrożenie intensywnie, oraz południe (Hiszpanię, Portugalię, Grecję i Włochy), które poparły szerszą politykę Zachodu, ale bez większego entuzjazmu. Są też kraje prorosyjskie, zwłaszcza Węgry, Słowacja i być może Austria. Wreszcie są Wielka Brytania, Francja i Niemcy, które brzmiały ostro, ale nadal traktują tę kwestię jako kwestię polityki zagranicznej, a nie przetrwania narodu." - napisał o słabościach zachodu ujawnionych w trakcie rozmów o siłach pokojowych na Ukrainie. Tim Willasey-Wilsey, brytyjski dyplomata, na łamach RUSI.
Wracając na nasze poletko, czy jest sensowny lek na tę chorobę? Z mojego punktu widzenia, jest, ale wymagałby on całkowitego przeorientowania naszej polityki zagranicznej. Nie mówię tylko o polskiej. I powtarzam od lat, że najważniejszym wektorem jest czas. Obecnie nie jestem przekonany do tego, czy rzeczywiście mamy go aż tyle.. A wydarzenia wciąż przyspieszają. Owszem, warto dostrzec odbywający się właśnie szczyt Trójmorza, jednak należy też oceniać jego obecne mankamenty, które wymieniałem tydzień temu, jak i osobno swoją ocenę przedstawił w komentarzu dr hab. Sławomir Łukasiewicz (IEŚ).
"Powrót w XXI w. w prosty sposób do wizji Trójmorza, Międzymorza czy jakiejkolwiek innej formuły zredukowanej do regionu, w sytuacji gdy żaden z krajów Europy Środkowej nie dysponuje arsenałem nuklearnym, gdy o potencjale państw decydują nowoczesne technologie, a polityka głównego sojusznika w globalnym układzie sił, jakim są USA, stała się nieprzewidywalna, to prosta droga do geopolitycznej kapitulacji. Trójmorze ma szanse na wykorzystanie swojego potencjału wyłącznie jako zachęta do mądrego regionalnego sąsiedztwa i współpracy, które służyłyby wzmacnianiu Unii Europejskiej i nas wraz z nią. Trójmorze jako alternatywa i opozycja wobec Unii Europejskiej to recepta na trwałe uzależnienie regionu, w tym Polski, wyłącznie od globalnych graczy, którzy właśnie od nowa dzielą świat między siebie." napisał ekspert.
Ze swojej strony, dodam, że sam sceptycznie podchodzę do tak niejednorodnej formuły, która notabene praktycznie medialnie istnieje tylko w momentach takich szczytów i do tego bardzo słabo. Podobnie, jak Trójkąt Lubelski, którego stan teraźniejszy oraz brak rozszerzenia o białoruskie siły demokratyczne, odczuwam szczególnie jako błąd polityczny wszystkich stron. W mojej ocenie, w czasie regionalnego rozdania kart, tylko oparcie się na zdrowych fundamentach wolności sitniejącego niegdyś organizmu może przynieść wymierne efekty. Co cały czas pokazują fakty, a nie teorie.
Kończąc przywołam znów słowa de Gaulle'a oceniającego stan polskiego społeczeństwa tuż przed sierpniową bitwą. "Od góry do dołu duch rośnie. Dowództwo na początku jakby oszołomione ze zdumienia, zebrało się w sobie: wola zwycięstwa ukazuje się na nowo i oto jednocześnie zaczynają napływać do wojska posiłki, broń żywność. Porządek zapanowuje w umysłach i w szeregach, zaufanie na nowo gości w sercu żołnierza, a na usta wraca piosenka". I takiej woli życzę nam wszystkim w nasze majowe Święto Konstytucji 3 maja.